______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 27.05.1994 ISSN 1067-4020 nr 104 _______________________________________________________________________ W numerze: E. Nowakowska, J. Poprzeczko - Rewolucje pozeraja ojcow Jurek Karczmarczuk - Operacja "Fortitude" Krzysztof Wozniak - Bamburu z Zachodniej Australii Kostas Skandalis - Inne spojrzenie na Macedonie Kuba Chabik - Pizza opolese Redakcja - List od redakcji _______________________________________________________________________ Zamieszczamy w tym numerze polemiczny list z Grecji dotyczacy tzw. kwestii macedonskiej. Nie mamy zamiaru twierdzic, ze podtrzymujemy stanowisko jego autora, mozna sie jednak zgodzic z jego teza, ze nader czesto na tematy macedonskie wypowiadaja sie osoby, ktore operuja jedynie sloganami. Troche informacji z roznych zrodel jest niezbedne. Jurek K_uk _______________________________________________________________________ <> 16/1993; skroty red. <> niezaznaczone. Ewa Nowakowska, Jacek Poprzeczko Rewolucje pozeraja ojcow (Rozmowa z prof. Zygmuntem Baumanem, socjologiem) - Chcemy prosic pana o pomoc w myslowym uporzadkowaniu polskiej rzeczywistosci. Od kilku lat zachodza tu wazne i glebokie przemiany ekonomiczne, ksztaltuje sie nowa jakosc spoleczna. Jakie kategorie socjologiczne, jaka teoretyczna koncepcja bylaby szczegolnie uzyteczna dla uporzadkowania tych zjawisk? - Moim zdaniem obecny stan spoleczenstw postkomunistycznych, a szczegolnie spoleczenstwa polskiego, nie da sie ujac w ustabilizowane kategorie socjologiczne. Szukajac teorii, ktora moglaby tu byc pomocna, zatrzymalem sie na bardzo ciekawej analizie angielskiego antropologa, Wiktora Turnera, opartej na starej i bardzo szanowanej koncepcji tzw. rytualow przejscia, opracowanej przez Holendra, Van Gennepa. Van Gennep doszedl do wniosku, ze rytualy przejscia skladaja sie z trzech, a nie dwoch tylko stadiow. Pierwsze to stadium niszczenia starych symboli, znakow i pojec, majacych ustalone znaczenie w danej kulturze. Jak gdyby calkowite obnazenie czlowieka z szaty spolecznej, w ktora byl przyodziany. Trzecie stadium polega na przyjeciu nowych symboli i znakow - czyli "przystrojeniu sie" w to, co okresla nowy, zmieniony status spoleczny. - Wedle tej koncepcji pierwsze stadium mamy juz za soba. Pominal pan drugie - to, ktore przezywamy obecnie, nie umiejac go uporzadkowac ani zdefiniowac. - Otoz wlasnie! Van Gennep, a potem Turner twierdza, ze miedzy demontazem a montazem jest wylom, pustka, proznia - stadium braku okreslonych znaczen kulturowych. To, co sie dzieje "posrodku" opisal w jakis sposob Michal Bachtin w swojej koncepcji kultury karnawalowej, gdzie wszystko jest "na opak", normy nie obowiazuja i niejako wszystko moze sie stac. Mysle, ze Polska znajduje sie wlasnie posrodku, miedzy systemem socjalistycznym, a... Wlasnie - jakim?? Kapitalistycznym, rynkowym? Polska jest dzis krajem, w ktorym wszystko moze sie stac, ale bardzo trudno cos przeprowadzic z rozmyslem. W przenosni mozna by mowic o wedrowcu, kroczacym przez pustynie, gdzie nie ma zadnych wytyczonych szlakow, nie ma drogowskazow - jedyne drogi powstaja ze sladow jego stop. W takiej sytuacji znajduje sie Polska i wlasnie dlatego stala sie celem pielgrzymek myslacych ludzi z Zachodu, zniecheconych rutyna, majacych poczucie beznadziejnosci i braku perspektyw we wlasnych krajach. Polska wydaje sie krajem wielkich eksperymentow, nieograniczonych mozliwosci i szans. Mowienie czegokolwiek wiecej byloby bawieniem sie w proroctwa. - Mowi pan profesor, ze zyjemy obecnie w pewnej miedzyepoce: wiemy, z czego wyszlismy, ale nie wiemy, dokad zmierzamy. Wydaje sie, ze dotychczasowe doswiadczenia nauczyly nas czegos wiecej. Wiemy juz, ze nie wystaczy zrzucic stara skorupe, aby przejsc do innego ustroju i odnalezc sie w nim. Gdy spojrzymy na sytuacje z perspektywy historycznej, to okaze sie, ze mamy do czynienia z tym samym problemem, co zawsze: z proba wyrwania sie z niedorozwoju. Komunistyczna modernizacja Polski tez byla taka proba i zostawila wyrazne slady na gospodarce, strukturze spolecznej, sposobie myslenia. Znowu pozostalismy w tyle. Jak pan dzis ocenia nasze szanse wyjscia z niedorozwoju? - Padlo tu okreslenie "skorupa". Moja ulubiona przenosnia jest pokrywa - ciezka, stalowa, duszaca wszystko, co pod spodem. Rewolucja, przewrot spoleczny oznaczaja zrzucenie jej. Ale zdjecie takiej pokrywy w Hiszpanii, Portugalii, Chile czy Grecji odslonilo spoleczenstwa uksztaltowane, gospodarczo samodzielne i zdolne do zycia na wlasnych nogach, tylko przyduszone wczesniej dyktatura. W krajach postkomunistycznych bylo inaczej. Zrzucono pokrywe i rozpadl sie caly garnek. Nie bylo pod nia spoleczenstwa, gotowego rozwinac skrzydla i zyc inaczej niz dotychczas. Nie bylo klasy czy tez warstwy gotowej powitac bez zastrzezen nowy typ stosunkow spolecznych i czuc sie w nim jak w swoim zywiole. W Polsce duzo sie mowi o spoleczenstwie obywatelskim, ktore juz sie w ramach starego ustroju uformowalo, ale jest to znieksztalcone tlumaczenie niemieckiego zwrotu <>. Podobnie jak niektore wina nie nadaja sie do przewozu i powinny byc spozywane na miejscu, bo traca w podrozy smak, tak niektore terminy nie powinny wedrowac, bo traca sens. <> oznacza zarowno obywatela, jak i mieszczanina. Niemiecki termin wyraza te prawde, ze zycie obywatelskie jest forma zycia mieszczanstwa, a mieszczanstwo, jak dobrze wiemy, ksztaltowalo sie przez stulecia. Nie mozna go zadekretowac w Sejmie ani oglosic na wiecu. - Ale kategoria spoleczenstwa obywatelskiego wydaje sie o tyle przydatna, ze - abstrahujac od zrodloslowu - nasza rewolucja zostala przeprowadzona w imieniu swiadomych obywateli. Mozna uzyc analogii: rewolucji bolszewickiej dokonano w imieniu nieuksztaltowanej jeszcze klasy robotniczej, a naszej, bezkrwawej rewolucji antykomunistycznej - w imieniu nie istniejacej jeszcze klasy sredniej. - Odpowiem wymijajaco: trzy lata to zbyt malo, aby cokolwiek o niej powiedziec. Wrocmy jeszcze do poprzedniego pytania. Mowiliscie panstwo o historycznym problemie niedorozwoju. Wlasnie stad braly sie rewolucje - z niedorozwoju, z poczucia zacofania. Ale rozne byly uklady odniesienia. Dla rewolucji bolszewickiej ukladem odniesienia byly kominy fabryczne - im wiecej dymu, tym wiecej cywilizacji. Im wiecej wegla i stali na glowe ludnosci, tym wiekszy postep. Celem bylo dogonienie modelu wczesnego spoleczenstwa industrialnego. W zachodnim swiecie dawno zmienily sie reguly gry, zmienily sie kryteria postepu cywilizacyjnego, a na Wschodzie ta obledna pogon trwala nadal. To wlasnie bylo przyczyna ostatecznej kleski systemu komunistycznego. - Ukladem odniesienia dla rewolucji lat osiemdziesiatych bylo nowoczesne spoleczenstwo demokratyczne z rozwinieta gospodarka rynkowa. Jak dotad, nie wymyslono lepszego modelu stosunkow spolecznych. - Vilfredi Pareto powiedzial kiedys, ze rozwoj biegnie po linii krzywej, ale aby mogl sie dokonac, ludzie musza postrzegac cel na stycznej prostej. Trudnosc polega na tym, ze wzory, ktore sa ukladami odniesienia, zmieniaja sie, zanim zostana doscigniete i dystans miedzy celem a dazeniami nie calkiem udaje sie nadrobic; mamy do czynienia z nieustajacym poscigiem. - Czy frustracja srodowisk wielkoprzemyslowych nie jest jednym z najtrudniejszych problemow, przed ktorymi stoimy w miedzyepoce? - Wielkie zaklady przemyslowe sa tak samo dinozaurami wczesnej industrializacji, jak elity wladzy, rzadzace przed 1989 rokiem. To znaczy, ze wielkoprzemyslowi robotnicy musza w taki czy inny sposob podzielic los obalonej wladzy, aby uzdrowienie sytuacji gospodarczej w Polsce stalo sie mozliwe. Elementy, ktore jednoczyly i umacnialy w okresie oporu, a pozniej otwartej walki, chwieja sie w momencie, gdy wspolny przeciwnik pada. W panstwie demokratycznym o gospodarce rynkowej niezadowolen jest wiele - ale nie dodaja sie one i dlatego rozszczepiaja, a nie konsoliduja, protest polityczny. Dzis w Polsce widac nieslychane rozdrobnienie programow, z ktorych zaden nie cieszy sie poparciem wiekszosci. O wiele wiecej jest programow politycznych niz uksztaltowanych interesow spolecznych, ktore moglyby w tych programach rozpoznac siebie. - Szczegolna role w przemianach, o ktorych mowimy, odegrali polscy intelektualisci. Mozna powiedziec, ze to oni wymyslili te rewolucje, okreslili jej strategie i aktywnie w niej uczestniczyli. Dzis przyjmuja postawe wycofujaca, nie czuja sie potrzebni. A przeciez nikt ich nie moze wyreczyc w obmyslaniu dalszego ciagu przemian politycznych i spolecznych. - Angielski historyk Arnold Toynbee nazwal kiedys inteligencje krajow osciennych wobec centrow cywilizacyjnych "oficerami lacznikowymi" albo "planetami, porwanymi przez pirackie slonca". To oni pierwsi postrzegaja wlasne kraje jako "zacofane" i "uposledzone". Ich ambicja jest nadrobienie dystansu, zblizenie sie do owych centrow. Tak bylo tez z polskimi intelektualistami w okresie poprzedzajacym rok 1989. Grona o calkiem roznych interesach i zainteresowaniach jednoczyly sie w sprzeciwie wobec wladzy, aby zamanifestowac potrzebe wolnosci i wyjscia z zacofania. Ale gdy cel zostal osiagniety, wowczas peklo to, co ich laczylo. Bitwe wygrali - ale problemy, ktorymi sie zajmowali i dzieki ktorym zdobyli autorytet, a nawet rodzaj przywodztwa duchowego, odeszly wraz ze starym rezimem. Kwalifikacje, jakie zdobyli dawniej, wcale nie musza ich dysponowac do odgrywania wiodacej roli w tworzeniu nowego systemu. Nowi politycy starych dyskusji nie potrzebuja. Mowi sie, ze rewolucje pozeraja swoje dzieci. Ja uwazam, ze to nieprawda - rewolucje uprawiaja ojcobojstwo. Czy obecna sytuacja polskich intelektualistow nie jest tego najlepszym przykladem? Wiedzieli oni dobrze, z jakiej to butelki chcieliby dzina wypuscic - ale nie calkiem wiedzieli, czym sie dzin okaze. - To nie znaczy, ze intelektualisci nie sa zdolni do projektowania przyszlosci. - Teoretycznie biorac, maja nadal wielka role do odegrania, bo na owej pustyni bez drogowskazow, o ktorej mowilismy, trudno bedzie dokonac wyboru wlasciwej drogi bez poteznego namyslu. Ale przekonanie, ze zatrzymamy sie w rozwoju, jesli jedni o tym nie pomysla, a drudzy nie ujma w ramy aktow prawnych, jest tylko naszym nawykiem. Na Zachodzie nie dekretuje sie kierunku rozwoju ekonomicznego, spolecznego czy jakiegokolwiek innego - o wszystkim rozstrzygaja bezosobowe mechanizmy rynkowe. Gdy tylko te mechanizmy wyksztalca sie w Polsce, to tak naprawde niewiele bedzie zalezalo od tego, co wymysla intelektualisci. - Uwaza pan, ze sytuacja intelektualistow w Polsce i innych krajach Europy Srodkowo-Wschodniej bedzie sie upodabniala do sytuacji ich odpowiednikow na Zachodzie? - Tam dyskutuje sie dzis, czy mozna jeszcze w ogole mowic o intelektualistach. Po raz pierwszy uzyl tego terminu Clemenceau, gdy w 1898 r. we Francji wydano odezwe w sprawie Dreyfusa, podpisana przez profesorow, pisarzy, kompozytorow, adwokatow itd., czyli ludzi, ktorzy zawodowo nie mieli ze soba nic wspolnego, ale uznali, ze wspolnie ponosza odpowiedzialnosc za sprawy publiczne i maja autorytet, by sie o nich wypowiedziec. Definicja intelektualisty postuluje, jest rodzajem pobudki, wezwania: patrz wyzej, wznies sie ponad horyzont swojego zawodu, poczuwaj sie do obowiazku obrony pewnych wartosci, ktore wykraczaja poza obowiazki profesjonalne. Przez wieksza czesc XX stulecia intelektualisci, a wiec przede wszystkim ludzie wolnych zawodow, jak gdyby stanowili grupe, zjadnoczona tym obowiazkiem. Ten okres ma sie, powiadaja niektorzy, ku koncowi. Michel Foucault pisal, ze nie ma juz dzis intelektualistow "ogolnych", sa tylko "szczegolni", ktorzy funkcjonuja w ramach i w ukladzie instytucjonalnym swojego zawodu. Ich zaangazowanie w problemy wladzy, polityki, wolnosci jest widoczne tylko na wlasnym podworku. - W dziedzinie kultury nie wszystko - na szczescie - moze byc skomercjalizowane i usytuowane na najnizszym poziomie wytworczosci masowej, sprzedawanej jak produkcja fabryczna. A takie zjawiska jak wolnosc tworzenia kultury wysokiej, niezaleznosc artystyczna - czy mozna je zepchnac na srodowiskowe podworko? - Tworczosc kulturalna uzyskala na Zachodzie wolnosc bez precedensu, jakiej nie miala nigdy wczesniej: wolnosc pomyslow, eksperymentowania, lamania wszelkich stylow i kanonow akademickich. Ale wraz z wolnoscia przyszla bezsilnosc, impotencja. Okazalo sie, ze slowo jest absolutnie wolne dlatego, ze coraz mniej wazy. W rezultacie intelektualisci Zachodu przyjmuja postawy ambiwalentne, a niekiedy wrecz schizofreniczne. Z jednej strony maja nieograniczona wolnosc tworzenia, ale z drugiej poczucie, ze tradycyjna rola przywodcow zycia duchowego zostala im odebrana. Odczuwaja to jako wywlaszczenie. Gdy panstwo zrzeklo sie kierowania kultura, przejeli ja menedzerowie obrotu towarowego, a intelektualisci zostali z pustymi rekami. Kultura stala sie towarem, podleglym takim samym prawom obrotu rynkowego, jak inne towary. Sa wiec dzis intelektualisci - jak tyle innych wynalazkow cywilizacji nowoczesnej - srodkami w poszukiwaniu celow. _________________________________________________________________________ W oparciu o <>, felieton Larry Collinsa Jurek Karczmarczuk OPERACJA "FORTITUDE" ==================== Fortitude jest <> pewnej calkowicie zwariowanej mistyfikacji brytyjskiej, ktora poprzedzila Wielka Inwazje na Normandie w czercu 1944. Jej celem bylo przekonanie Niemcow do ostatniej chwili, ze ladowanie Aliantow nastapi calkiem gdzie indziej. Temat jest znany, teraz odgrzewany ze wzgledu na okragla rocznice ladowania. A jest atrakcyjny ciagle, bo rzeczywiste dane, ktore sa skape, mieszaja sie znakomicie z fantazja literacka. *Larry Collins opisal przedstawione ponizej wydarzenia w ksiazce, ktora jest teraz adaptowana dla potrzeb telewizji. <> zamiescil jego felieton na ten temat, a inne periodyki oraz radio takze z luboscia swoj grosz na tym zarobily. Skorzystalem z kilku, choc glownie z Collinsa. (Jest on zreszta tu lubiany, bo dobrze mowi po francusku.) Poniewaz jest to jednak "literacka" kompilacja, a nie dokladne tlumaczenie, pozwolilem sobie wpisac moje nazwisko jako autora, co oczywiscie nie ma zadnego znaczenia. Prawie wszystkie smakowitosci sa piora Collinsa.* Brytyjczycy i Amerykanie doskonale wiedzieli, iz hitlerowcy tylko czekaja na inwazje. Nie wiedzieli tylko, gdzie ona nastapi, ale wiedzieli, ze nagromadzenia sprzetu i wojska ukryc sie nie da. Wiec pomysl, ktorego glownym rezyserem zostal pulkownik John Henry Bevan, polegal na wmowieniu przeciwnikowi, ze przygotowana inwazja na Normandie jest humbugiem dla zamydlenia oczu, a rzeczywista akcja nastapi na polnocy, w rejonie Pas-de-Calais. Bylo wiecej podobnych akcji. Czytelnicy moze pamietaja film o podrzuceniu Niemcom "utopionego" w okolicach Gibraltaru pilota (naprawde zmarl na zapalenie pluc) z teczuszka zawierajaca zgrabnie sfalszowane plany dotyczace inwazji na froncie poludniowym (Sycylia). Ale wrocmy na moje normandzkie podworko. Sir Alan Brooke, szef sztabu brytyjskiego sie zdenerwowal i tylko mruknal, ze to w zyciu nie zadziala. A Bevan sie zawzial. Jego "prywatny" sztab skladajacy sie na poczatku z pewnej arystokratki, pewnego literata, ktorego nazwisko umknelo historykom literatury, fabrykanta mydla, bankiera, ekscentrycznego naukowca oraz syna paszy, podjal sie dziela na miare Tolkiena: stworzenia urojonego swiata. Ten swiat mial nazwe: FUSAG (First US Army Group), a nawet generala. General dla niepoznaki nazywal sie George S. Patton, zeby bylo trudniej sie domyslic, ze go nie ma. General ten dowodzil armia duchow, ktora cwiczyla sie w obozach treningowych na poludniowym wschodzie Anglii, skad mieli ruszyc ze spiewem i kobzami w kierunku Dover i Calais. (Nie wiem dlaczego z kobzami, skoro to byli Amerykanie, ale dla wiekszosci moich studentow tutaj, zwlaszcza arabskich, inwazja przebiegala w takt grania na kobzach, wiec pozwolmy sobie na te nieistotna wycieczke.) Tylko niestety nie bylo tam nikogo. Trzy rezerwowe dywizje, gdyz reszta juz sie przygotowywala do skoku na terenach poludniowo-zachodnich. Zaczeto wiec skromnie, od produkcji czolgow z drewna. Odwiedzajacy taka zbrojownie major Ralph Ingerson z US Army najpierw wybuchnal straszliwym smiechem, a gdy sie uspokoil, przypomnial sobie - no co? Oczywiscie swiateczne parady i amerykanskich bohaterow narodowych z Kaczorem Donaldem na czele. I od marca w firmach Goodyear i Goodrich szla juz pelna produkcja gumowych, nadmuchiwanych czolgow <>, dzial i ciezarowek. Trzeba przyznac, ze bylo troche normalnych czolgow (jeden albo dwa), ktore mialy zostawiac slady gasienic, a ponadto zmobilizowano tzw. <> - weteranow brytyjskiej Home Guard, zeby samoloty szpiegowskie z respektem potraktowaly goraczkowe uwijania sie dziadkow wokol stert pustych beczek i pustych skrzyn na amunicje i aby unoszacy sie z namiotow dym (z patelni) mial odpowiednio grozny charakter. Bevan wiedzial jednak, ze to jest nic. Operacja wojskowa to nie jest statyczny obiekt, nawet smazacy jajecznice. Konieczne byly dialogi, zle ochronione przed Niemcami tajemnice strategiczne, radiogramy, korelacja z innymi dzialaniami. Konieczne bylo pokazanie, ze wokol tej armii Kaczorow Donaldow dziala prawdziwy wywiad i kontrwywiad. Konieczne niestety byly takze niewinne ofiary, ale o tym za chwile. Bevan wiedzial, ze dzial Y wywiadu niemieckiego, ktory zajmowal sie przechwytywaniem meldunkow, znal sie na robocie. Wiec zatrudniono cala niewielka kompanie aktorow z Hollywood i Broadway'u, specjalistow, ktorzy potrafili udawac wszystkie akcenty amerykanskie, od Brooklynu po glebokie Poludnie. To oczywiscie nie byl zaden oryginalny pomysl. Pamietacie film <>, o aktorze, ktory robil za Marszalka tak dobrze, ze nawet go porwac chcieli? A potem ogladamy inny film, tym razem kompletna fikcje pt. <> i dziwujemy sie, skad taka wspaniala fantazja u tego Alistaira McLeana. A to zwykly plagiator... Miedzy kwietniem i czerwcem FUSAG wyslal 13818 meldunkow. I tak sie stalo, ze brytyjscy szpiedzy w Niemczech doniesli Bevanovi, iz Niemcy calkowicie samodzielnie i bez zadnego podpowiadania prawidlowo umiejscowili sztab glowny FUSAGu, a nawet trzy, w Wentworth niedaleko Ascot, w Chelmsford, oraz w Wiltshire. FUSAG, jej sztaby i plany spedzaly sen z powiek pulkownika barona Alexisa von Roenne, szefa Fremde Heere West, ktory byl niejako teutonskim lustrzanym odbiciem Bevana, takze bankiera z rodziny patrycjuszowskiej, takze odznaczonego w I Wojnie Swiatowej. To on wlasnie redagowal raporty docierajace bezposrednio do Fuehrera. Wierzyl glownie w zdjecia oraz w przechwycone meldunki, mniej w opowiadania. Ale Goering nie chcial psuc samolotow na akcje wywiadowcze, ktore jego zdaniem nic nie dawaly, wiec Roenne zdecydowal sie na wzmocnienie swojej pajeczyny szpiegow. Poprosil o rade admirala Canarisa, a szef Abwehry nie mial watpliwosci, ze najlepszymi agentami w zaistnialej sytuacji sa Polak V-Mann Armand, oraz Hiszpan V-Mann Arabal (V-Mann bylo skrotem od <>, tajny agent). Tak, tak, na Tirpitzstrasse z szacunkiem traktowano meldunki owych "najlepszych agentow". Zgadzaly sie one zreszta z danymi Wydzialu Y, wiec juz 17 kwietnia von Roenne tak zaczynal swoj raport dla Hitlera: "Alianci koncentruja coraz wiecej wojsk na poludniowym wschodzie Anglii... Szacujemy, ze jest juz okolo 60 istotnych formacji anglo-amerykanskich...". A kontrwywiad brytyjski, czyli MI5 skakal z radosci, zwlaszcza zas Komitet XX, ktory pewnie nazwano tak ze wzgledow perwersyjnych - mogl sie kojarzyc z <>, gdyz urzedowal na trzecim pietrze budynku przy St. James Street, nalezacego do <>... V-Mann Armand nazywal sie Roman Garby-Czerniawski. Byly lotnik i narciarz, po klesce Polski dostal sie do Francji, gdzie zaczal pierwszy rozdzial swojej dzialalnosci wywiadowczej dla Aliantow, no i oczywiscie, jak przystalo, zakochal sie w swojej wspolpracowniczce od szyfrow, niejakiej Matyldzie Carre, pseudo <>. Nie jest jasne zreszta, czy sie zakochal, czy Collins to zmyslil, nie jest tez jasne, czy Kotka rzeczywiscie z glupia frant zakochala sie dla odmiany w przystojnym podoficerze Abwehry i zaczela sypac, w kazdym razie Czerniawskiego zlapali i namowili do wspolpracy bez specjalnego trudu, tylko obiecujac, ze 63 innych zlapanych czlonkow siatki nie pojdzie zaraz pod mur. I tak jakos zrobili, ze 14 lipca 1942, miedzy wiezieniem we Fresnes i hotelem Lutetia, gdzie mial byc przesluchiwany, Polak zwial i dostal sie do Anglii, gdzie MI5 sie za niego zabralo, nie jest jasne w jakich okolicznosciach. Dostal niezbyt szlachetny pseudonim <> i zgrabnie wkrotce poinformowal von Roennego, ze w okolicach Wiltshire jakies wojska ida droga, strzez sie strzez! Historia milczy, co stalo sie z Kotka, ale z takim pseudonimem, to wroze jej jak najgorzej. V-Mann Arabal byl jeszcze lepszym numerem, choc w nikim interesujacym sie nie zakochal, jak to z Katalonczykami w zyciu bywa. Byl organicznym antykomunista i podczas wojny domowej walczyl po stronie Franco. Ale Niemcow nie lubil i Anglikom zaproponowal, ze bedzie tamtych szpiegowal, na co Anglicy kazali mu isc do diabla. No wiec poszedl do Wilhelma Leissnera, szefa Abwehry w Madrycie i zaproponowal, ze bedzie szpiegowal Anglikow, gdyz wlasnie sie tam wybiera. Leissner najpierw dokladnie go przewentylowal, a potem wzruszyl ramionami, zapisal go na jakas liste moze-szpiegow-moze-nie, i zyczyl dobrych wiatrow, co bylo bezsensowna uprzejmoscia. Juan Pujol Garcia, bo tak sie nazywal nasz bohater, nie mial ochoty plynac do Londynu, tylko zainstalowal sie w Lizbonie i zaczal produkowac z wlasnej glowy i gazet brytyjskich tak wspaniale meldunki, ze dech zapieralo. Tak, tak. Jesli myslicie, ze <> Greene'a to czysta fikcja literacka, to jestescie w bledzie! Garcia nawet wymyslil sobie kuriera, ktory te meldunki przewozil miedzy Londynem a Lizbona i odpowiednie sluzby, jak sie wydaje, potwierdzily autentycznosc tego kuriera. W kazdym razie tym razem MI5, ktore dosc szybko zlapalo swad unoszacy sie za Arabalem, tym razem wzielo go na sluzbe. Bevan sie zafascynowal tym przypadkiem. No i tajny agent Garbo juz w lutym 1944 poinformowal Niemcow, ze jego siatka sie znacznie rozwinela. Juz nie byl to jeden smetny marynarz, ale 24 nienawidzacych Anglii osob: nacjonalisci walijscy, sikhowie, jacys greccy Cypryjczycy, itd. Brytyjski oficer, ktory byl lacznikiem Arabala, niejaki Thomas Harris wpadl na pomysl, zeby dodac tamtemu troche splendoru. Tommy Harris byl w koncu pol-Anglikiem, pol-Hiszpanem, dobrze znal sie na dzielach Goyi i el Greca i wiedzial doskonale, ze rasowy <> w ostatniej minucie patrzy bykowi w oczy, wyciaga szpade i informuje przeciwnika, ze Chwila Prawdy nadeszla. No, a poza tym byl czlowiekiem, ktory nie lubil przygladac sie niczemu bezczynnie, wiec juz podczas wojny w Hiszpanii organizowal interesujacy handelek dzielami sztuki, ktore inaczej moglyby sie zmarnowac po kosciolach, albo wpasc w rece osob nie doceniajacych kultury. A w ogole to pewnie tez nieprawda, tylko opowiadania zlych jezykow. Wiec Harris stwierdzil, ze Arabal winien na pare godzin przed inwazja na Normandie ze strasznym rykiem poinformowac swoich hitlerowskich mocodawcow, ze za pare godzin nastapi inwazja na... Oczywiscie. Na Normandie. Czy ktos watpil? Tyle tylko, ze zanim by depesze rozkodowano, to Alianci byliby juz na brzegu i Niemcom pozostaloby stwierdzic, ze Arabal wiedzial co mowi. Tak wiec, po nastepnych kilku godzinach, gdy Arabal z jeszcze wiekszym dramatyzmem oswiadczylby, ze byl to zwod i ze nowa inwazja przygotowywana jest w Pas-de-Calais, Niemcy zawahaliby sie niezle, zanim by doszlo do decyzji, aby przerzucic wojska z polnocy Francji na zachod. A w miedzyczasie Sztab Generalny prowadzil dzialania wspomagajace Bevana. Bombardowano Pas-de-Calais, troche tylko szkodzac Normandii. Rozpuszczano swiadomie falszywe wiesci wsrod francuskiego ruchu oporu, ktory byl niezle przeorany przez niemiecki wywiad. Wsypano spora siatke dzialajaca kolo granicy z Belgia, siatke, ktora byla do konca swiecie przekonana o glebokim sensie szyfrowanych meldunkow dla "malej Berty", ktore oznajmialy, ze inwazja na Polnoc jest kwestia dni, ze trzeba tylko uslyszec, ze juz "Salomon wzul swoje duze buty". Pominmy nerwowa atmosfere ostatnich godzin oczekiwania i paskudna pogode. Juz plyna. Garcia zaczyna nadawac z domu w Hampstead Heath. I o malo co ta zmyslna konstrukcja z potrojnym dnem sie nie wali, bo akurat, jak na zlosc, kontakt radiowy w Madrycie nie odpowiada! Ponoc zajmowal sie emablowaniem mlodej tancerki Flamenco, ale juz wszyscy w to wierzymy. Akurat jakas mloda tancerka musiala wpasc na pomysl uwiedzenia niemieckiego szpiega na kilka godzin przed <>!! Zapil pewnie i poszedl sie wyspac, ja go rozumiem. W kazdym razie o czwartej rano wreszcie odpowiedzial. Garcia przekazal meldunek. Inwazja na Normandie! Nad ranem von Roenne redaguje raport numer 1288 o sytuacji na Zachodzie. Wedlug *absolutnie* pewnych danych, w operacje normandzka nie jest zaangazowany *ani jeden* pododdzial FUSAGu. Oczywisty wniosek - beda uzyci gdzie indziej. Po nalezytym, acz skromnym sniadaniu, Fuehrer w ostrych slowach odmawia wolajacemu rozpaczliwie o pomoc von Rundstedtowi, jednemu z dowodcow niemieckich sil w Normandii. Von Rundstedt juz wie, tamci po prostu zwariowali. Zaklina: *wszystko* do Normandii i to juz, bo bedzie ostateczna katastrofa. Wieczorem osmego Hitler ma chwile slabosci - w koncu tam juz jest goraco, a na polnocy cisza. Wydaje rozkaz blyskawicznego transferu pieciu dywizji w kierunku plaz normandzkich, tam jest chwilowy zastoj. Ostatni etap operacji Fortitude. Na wschodzie Anglii zaczyna sie ruch. Nie wiadomo co prawda co sie rusza, ale meldunek o Salomonie i jego buciorach dociera do rozpracowanej przez Niemcow siatki. Brutus, tfu, Armand melduje, ze widzial Pattona w okolicy Dover. Jeden z agentow Arabala widzial barki przy ujsciach rzek Deben i Orwell. Von Roenne w swoim meldunku stwierdza, ze do tej pory Arabal przekazywal prawde jak lza czysta i w ostatecznym rozrachunku Pierwsza dywizja <> SS i Sto Szesnasta <> zostaja zatrzymane. Cala XV Armia zostaje zablokowana az do polowy lipca. Wierzyc sie nie chce. Ale tez sie i nie musi. Roman Czerniawski zostaje po wojnie w Wielkiej Brytanii. Umiera w 1987. Garcia gdzies znika, chyba w Ameryce Poludniowej. Chyba umarl niedawno i mozna sie zastanawiac, czy za jego trumna ktos niosl te wysokie odznaczenia bojowe i alianckie i hitlerowskie zarazem, zgodnie pobrzekujace... Bevan juz tego nie dozyl, zmarl w 1977. Nie jest jasne ile osobistych przygod bohaterow tej opowiesci jest fikcja literacka i nie wiadomo kiedy wszystko zostanie ujawnione. Ostatecznie wywiad amerykanski przez cale dziesieciolecia chronil wielu szpiegow niemieckich, lacznie z niektorymi przestepcami wojennymi. A co robil z nimi sowiecki, to juz nawet domyslac sie trudno, chyba, ze ktos to bardzo lubi. Przyjedzcie tu do mnie, obejrzymy sobie Memorial - tutejsze muzeum wojenno/pokojowe, pochodzimy po plazach zdeptanych przez Historie i napijemy sie za zdrowie Kotek... ----------------------------------------------- W wersji roboczej napisalem, ze Ingersollowi skojarzyly sie parady na dzien Dziekczynienia, a Jurek Krzystek przytomnie zauwazyl, ze na <> nie urzadza sie parad. Ale to nie ja. Collins napisal nie tylko o <>, ale nawet o miejscu, gdzie Ingersoll je widzial - przed domem towarowym Macy w Nowym Jorku. Czy zechce ktos z laski swojej sprawdzic, a przy okazji pozdrowic od nas generala Pattona, ktory z cala pewnoscia tam sie przechadza, niezaleznie od wypadku samochodowego, ktoremu ulegl w 1945 r. ________________________________________________________________________ Krzysztof Wozniak BAMBURU Z ZACHODNIEJ AUSTRALII ============================== Siedze tak sobie i pisze. Pisze tak sobie i zastanawiam sie. Zastanawiam tak sie i zastanawiam, i tak mi sie zaczyna wydawac, ze powinienem zastanowic sie glebiej i odpowiedziec sobie na pytanie, czy w ogole powinienem pisac. Brzmi durnie? Otoz wcale nie. Miejsca, o ktorych pragne Wam napisac, sa piekne, bo sa to chyba jedne z najczystszych miejsc na swiecie. Jesli Wam za pieknie odmaluje ten kawalek swiata, to nie dosc ze zjedziecie sie tu wszyscy, ale jeszcze mozecie powiedziec swoim znajomym. Wtedy miejsca owe stana sie takie jak inne, nie beda wiecej tak czyste i piekne i nie bedzie o czym pisac. Jedyna nadzieja w tym, ze jest to dosc daleko od swiata, a co za tym idzie na tyle drogo, ze wiekszosc z Was sobie przeliczy i oszczedzi nam swojej obecnosci. No wiec zaryzykuje. Poludniowy Zachod Zachodniej Australii lezy ok. 4500 km od najblizszego zrodla zanieczyszczen (Djakarta, Sydney - inne miasta maja dosc sprawne oczyszczalnie). Na dokladke prady morskie unosza paskudztwo we wszystkich mozliwych kierunkach, aby jak najdalej od naszego kata Australii. Jak wyglada morze 4500 km od wszelakich smrodow? Otoz woda w naszym oceanie to glownie H2O i troche NaCl. Inne swinstwo nadal w ilosciach sladowych do tego stopnia, ze az nieodczuwalnych. Woda taka jest przezroczysta, delikatnie niebieskawa, a na piaszczystych plazach przybiera wyjatkowo piekny odcien blekitu. Widzieliscie iranskie turkusy? Otoz taki jest mniej wiecej kolor morskiej wody. Juz slysze, ze niektorzy zaprotestuja, ze turkusowa wode mozna zobaczyc i w Morzu Srodziemnym. Prawda. Ale z czego oni robia ten turkus, to ja nie wiem i nie chcialbym wiedziec. Jezeli spojrzycie na mape Zachodniej Australii, to bedzie tam sporo miejscowosci, ale nie dajcie sie poniesc wyobrazni. Spora ich czesc istnieje jedynie wirtualnie - tzn. trudno je np. dostrzec z samochodu. Na obszarze troche wiekszym niz pol Europy mieszka tu tylko 300~000 ludzi (+ milion skupiony w metropolii Perth). Jesli jest na mapie miejscowosc Albany - to nie jest zadna lipa. To miejsce akurat ma z 50~000 mieszkancow. Po drodze z Perth do Albany (450 km) sa 3 male miejscowosci i ani zywej duszy na drodze, jesli nie liczyc policjanta, ktory wystawil mi mandat za przekroczenie predkosci w obszarze zamieszkanym. Cokolwiek by jednak nie powiedziec o australijskich miescinach, to trzeba przyznac, ze nawet w najmniejszej znajdzie sie cos mokrego do wypicia, cieplego do zjedzenia i suche miejsce do przespania. Jesli nadal macie palec na Albany, to gratuluje atlasu, jesli jest tam obok miejscowosc Denmark - ok. 50 km na zachod, a juz zupelnie bylbym zaskoczony, gdyby o nastepne 70 km na zachod byla metropolia Walpole. Ta ostatnia sklada sie z glownej ulicy, zabudowanej tylko z jednej strony. I to by wyczerpywalo opis miasteczka. Za to na polnoc od Albany powinien byc lancuch gorski Stirling Range. Jesli nie ma - to szkoda bylo pieniedzy na taki atlas. Stirling Range osiaga az 1092 metry - i jest to najwyzszy punkt w Zachodniej Australii. Przez dlugosc lancucha poprowadzona jest droga, tzw. <>. Poniewaz droga biegnie na wysokosci ok. 200-400 m npm., wysokosci wzgledne i stromizny wygladaja calkiem imponujaco. Gory porosle sa buszem wyraznie kipiacym zyciem. Na drodze mozna spotkac kangury, goany, papugi i mase roznorodnego ptactwa. Denmark jest stolica powiatu. Mieszka tu 3500 ludzi - glownie uciekinierow przed goracym klimatem Perth. W powiecie jest 122 gospodarstw rolnych, ktore maja 70 000 owiec i 25 000 sztuk bydla (te dane na uzytek dyskusji o rozdrobnieniu polskiego rolnictwa). Jak na Australie sa to drobne farmy - okreslane tu mianem <>. Denmark bylo nasza baza wypadowa. Wynajelismy pietrowy drewniany dom, ktory tu nazywa sie <>, a w Polsce zwalby sie "w stylu zakopianskim" (aczkolwiek mial tylko jedno pietro i nie byl podzielony w srodku na malutkie komoreczki). Okolica przypomina troche nasze Bieszczady z mnostwem wzgorz, dolin i lasow. Tylko ze gory i doliny mniejsze, a drzewa duzo potezniejsze. Jestesmy bowiem w ojczyznie karri - po amerykanskiej sekwoi i czyms tam z Kanady, trzeciego najwyzszego drzewa na swiecie. Lasy sa tu pachnace zywica (eukalitusowa) i pelne ptactwa. W miejscowosci Pemberton rosnie np. karri, na szczycie ktorego - 61 m - jest budka do wypatrywania pozarow. Wejscie po szpilkach wbitych po obwodzie pnia. Jest najwyzsza tego typu konstrukcja na swiecie - patrz Ksiega Rekordow Guinessa. (Autor podziwial drzewo jedynie z dolu.) Nie sposob nie napisac o wybrzezu. Od strony poludniowj Australia urywa sie 100 metrowa sciana spadajaca w otchlan oceanu. Sa jednak okolice, gdzie dostep do morza jest znosny i sa plaze. Takim wlasnie wyjatkiem jest wybrzeze miedzy Albany a Walpole. Jest to ciag zatok, stromizn, skal i wysp. Sa miejsca dramatyczne i otoczone skalami naturalne baseny do taplania sie dla dzieci. Sa piekne plaze i przepasciste urwiska. Na skalach mozna spotkac foki, a przy odrobinie szczescia mozna wypatrzec w oceanie wieloryba (w Albany jest muzeum wielorybnictwa) lub tez, w przypadku braku szczescia, zostac zjedzonym przez rekina, ktore dochodza tu do 2300 kg. Warto tez zalozyc maske i obejrzec co jest na dnie. Nie jest to Wielka Rafa Koralowa, ale trudno, zycie morskie obfituje ogromnym bogactwem form i kolorow. Wiekszosc wybrzeza ma status parku narodowego - i chyba slusznie, bo na przerazliwie plaskim australijskim kontynencie trzeba chronic kazda nierownosc terenu. Jesli ktos z Panstwa lubi wino - to jest to dokladnie miejsce, jakiego szukacie. Co krok sa winnice produkujace po kilka gatunkow swietnego wina, gdzie mozna posmakowac, przed kupnem. Poniewaz jest u nas sporo slonca i wiatr od morza, winne grona maja dokladnie takie warunki, jakie z definicji powinny miec. W konsekwencji nasze winne grona smakuja tak, jak winne grona smakowac powinny, a nasze wina smakuja tak jak wina. Owo slonce i wiatr daja sie odczuc coraz lepiej i lepiej, w miare jak smakuje sie kolejne gatunki. Produkuje sie tu rowniez miody pitne. Biedna moja karta kredytowa... (Aha, nasze pszczoly sa ponoc tak swietne, ze je eksportujemy. Krolowa warta jest ok. $150. Wysyla sie ja poczta lotnicza z garnkiem sluzby. Kupuje je literalnie caly swiat, od Kanady po Zimbabwe. To musi byc kupa smiechu, gdy celnik otworzy taka paczke do oclenia. Eksportuje sie tez pszczela sperme ($3000 za gram). O kwiatach napisze wiosna.) Bylo o materii, teraz bedzie cos dla ducha. <> (to slowo europejskie, nasladujace dzwiek wydawany przez...) - jest to prostawy, grubawy, do ok. 2 m, na ogol, kij, ktorego srodek wyjadly termity. Artysta siada sobie wygodnie i robiac "brrr" do wlotu rury wprawia w wibracje slup powietrza. Didgeridoo wydaje tylko jeden ton (nie liczac kolejnych harmonicznych - ktore wymagaja jednak sporej wirtuozerii). Ton podstawowy przypomina buczenie silnika elektrycznego malej mocy. Ale, o ile pod wzgledem tonalnym jest to instrument dosc ograniczony, z natury swojej, pod wzgledem koloraturowym, nie wydaje mi sie, aby cokolwiek moglo z didgeridoo konkurowac. Chyba jedynie glos ludzki. Przy pewnej umiejetnosci, poza tonem podstawowym mozna uzyskac cala mase dzwiekow przypominajacych najrozmaitsze buczenia, warkoty, jeki, steki, pierdzenia, belkoty, bekniecia, bulgoty, rzezenia, glosy zwierzat, mowe ludzka, odglos helikoptera, czy w ogole nie opisane dzwieki, kojarzace sie raczej z nadlatujacym UFO, czy muzyka elektroniczna. Sa to dzwieki niskie, wiec bardzo przyjemne do sluchania; ziemne tony. Sluchacz odnosi wrazenie, ze przestrzen wokol staje sie pelna dzwieku. Znaczenie didgeridoo dla muzyki aborygenskiej jest wrecz podstawowe. Jest to cos jakby <>, by nie powiedziec <>, cos jakby kontrabas lub organy, ktory daje tlo dla, na ogol, perkusyjno-recytacyjnej muzyki. Instrument przezywa dzis obecnie prawdziwy renesans. Co prawda nie slyszalem jeszcze o koncercie na didgeridoo i wielka orkiestre symfoniczna (goraco namawiam ochotnikow), ale australijskie zespoly rockowe sa bardziej spostrzegawcze od klasykow i pakuja didgeridoo z upodobaniem do co drugiego utworu. W koncu - nie w kij dmuchal. Zanim jednak setki czytelnikow rzuca sie wyrywac rury z instalacji sanitarnej, lub wperswadowywac lokalnym mrowkom, by wygryzly srodek z kija od szczotki, musze dodac, ze nie tedy droga. Didgeridoo wymaga spokoju i kontemplacji. "Zamknij oczy i mysl o kangurach..." Mysl o kangurach... Czy widzieliscie kiedys kangura w locie? Podobnie jak kon, kangur ma kilka rodzajow krokow. Gdy porusza sie wolno - sa to ruchy bardzo lamagowate. Dysproporcja konczyn powoduje, ze chodzenie na czterech wyglada dosc poczwarnie. Bog nie chcial, by kangur chodzil powoli. Bog stworzyl kangura, by biegl. Silne tylne nogi sa cienkie i dlugie. W biegu staja sie slabo dostrzegalne. Cialo zwierzecia wydaje sie plynac w powietrzu, pozbawione jakiejkolwiek podpory. O ile przy niskich predkosciach wyglada to jak "hop-hop", to w pelnym biegu kangur przesuwa sie rownolegle do powierzchni ziemi. Zdaje sie plynac, frunac, leciec bardziej niz biec. Absolutna jest doskonalosc tego ruchu. Kangur zawazyl na losie kazdego z nas. Otoz... Dawno, dawno temu, w czasie zwanym "czasem snu"..., Wielki duch Bayami stworzyl swiat i osadzil w tym swiecie najgenialniejsze ze swych stworzen - ludzi. Dal im we wladanie swiat pelen wody i zywnosci, w ktorym nie bylo glodu, cierpienia i smierci. Pierwsza kobieta i pierwszy mezczyzna zamieszkali w tym swiecie i zaczeli myslec, jak mozna by poprawic plan wielkiego Bayami. Z jakiejs przyczyny wydalo im sie, ze swiat bylby lepszy, gdyby kangur skakal szybciej. By zmusic kangura do szybszego biegu, postanowili go postraszyc. Mezczyzna cisnal wen galezia. Zamiast przestraszyc - galaz zabila kangura. Widzac to kookabarra zaczela polowac na weze, czapla na zaby, emu na goany a dingo na kangury. Za smiercia pojawil sie bol i glod. Boska rownowaga zostala zachwiana. Bayami spojrzal na swiat i zrozumial, ze nie moze zmieniac swoich praw. Odtad czlowiek cierpi, a Bayami pozwala czlowiekowi madrzec z wiekiem, dajac nadzieje, ze swiat kiedys wroci do poczatku. Ze co? Ze slyszeliscie juz te historie? Kazdy slyszal. No coz, kto wierzy, ze ma patent na Boga, ten zaprzecza boskiej wszechmocy. Ale wrocmy do kangurow... Kangury stojace stadem "slupka" i nadsluchujace niebezpieczenstwa. Slonce jest nisko nad horyzontem, busz ma kolor szaro-\cut zgnilozielony. Upal, wibrujaca konwekcja powietrza. Silny zapach ziol i wszechobecnego eukaliptusu. Busz zyje. Kazdy owad wydaje tu jakis dzwiek. Kangury niemal zupelnie zlewaja sie kolorem z buszem. Cale stado poddaje sie rytualowi nasluchiwania. Co kilka sekund zwierzeta zamieraja na chwile i wytezaja sluch. Rownolegle obracaja sie glowy z wielkimi uszami i wielkimi, czarnymi oczami. Czego nie da sie wypatrzec, czy wyweszyc, moze da sie wysluchac. A jesli nie wysluchalo sie na czas, pozostaje tylko bieg. Kangurze oczy maja bardzo eleganckie dlugie rzesy i glebie spojrzenia. Hodowane w niewoli staja sie bardzo towarzyskie i chodza za ludzmi jak psy, domagajac sie uwagi i pieszczot. Maly wallaby jest chyba najsympatyczniej wygladajacym zwierzatkiem, jakie widzialem. Niestety, zycie kangura nie jest lekkie. Druty kolczaste poprzegradzaly laki. Nie mozna, ot tak, rozpedzic sie po lace i gnac dla samej przyjemnosci biegu. Rolnicy traktuja go jak szkodnika. Jeden kangur zjada tyle trawy co 5 owiec - argumentuja. Kangury mnoza sie stosunkowo latwo. Latwo moga stac sie plaga. Niewiele mozna na to poradzic. Prowadzi sie regularny odstrzal i badania nad bardziej humanitarnymi metodami kontroli populacji. Najwiekszym wrogiem kangura jest jednak... samochod. Wiele kangurow konczy pod kolami. Wzdluz drog widuje sie zabite kangury. Samochody wychodza z kolizji niewiele lepiej. Duzy kangur osiaga 2 metry, wazy 100 kg, ma spora predkosc wlasna i moze byc metr nad ziemia. Kangury sa aktywne tylko wieczorem i nad ranem. O takiej porze kazdy zwalnia. No i napisalem. Siedze tak sobie i mysle - poslac to, czy nie poslac... A... posle... Krzysztof Wozniak ---------------------------------- P.S. Uzyte w temacie slowo <> pochodzi z jezyka ludu Noongar i oznacza <> - kij z naznaczona na nim informacja. Byloby to najlepsze tlumaczenie pojecia "poczta elektroniczna". ________________________________________________________________________ List do redakcji. Kostek Skandalis jest Grekiem urodzonym i wychowanym w Polsce. Mieszka na Krecie i zajmuje sie matematyka. Kostas Skandalis INNE SPOJRZENIE NA MACEDONIE ============================ Do napisania tego listu sprowokowal mnie nie tylko artykul E.Hobsbawma <>, zamieszczony w numerze 103 <>, zachecil mnie do tego tez wstepny komentarz napisany przez J. Karczmarczuka. Nie polemizuje z E.Hobsbawmem, badz co badz zawodowym historykiem. Wrecz przeciwnie, podzielam jego poglady na temat bezsensownosci uzywania argumentow z dalekiej historii do wspolczesnych celow politycznych. Oskarza on o to greckich nacjonalistow. Chcialbym tylko przy pomocy tych samych co on argumentow pokazac, ze w kwestii "macedonskiej" jest akurat odwrotnie - to stanowisko Skopje pozbawione jest sensu. Taki fachowiec od historii i polityki powinien wiedziec, ze to wlasnie mieszkancy FYROM usiluja (zupelnie niepotrzebnie) dowiesc racji bytu, oglaszajac siebie jedynymi spadkobiercami starozytnych Macedonczykow. Nie zamierzam nikogo przekonywac, ze racja w sporze Aten ze Skopje jest po stronie Grecji. Zauwazylem tylko, ze nieznajomosc istoty konfliktu jest powszechna. Brak pelnego obrazu sytuacji powoduje, ze swiatowa opinia publiczna nie rozumie o co Grekom chodzi. Sporo w tym winy mediow, ktore albo nie znaja albo celowo pomijaja stanowisko Grecji. W zeszlym roku czytalem w Gazecie Wyborczej artykul, ktorego autor popisal sie zupelna nieznajomoscia problemu. Mysle, ze do wyobrazni Polaka, zamiast bezposredniego opisu, lepiej przemowi nastepujacy, wymyslony przyklad. Wyobrazcie sobie, ze rozpadaja sie Niemcy, ze powstaje kilka nowych panstw i ze jedno z nich, ze stolica na przyklad w Dreznie: - przyjmuje nazwe Silesia, - uchwala konstytucje, ktorej jeden z artykulow stwierdza, ze celem panstwa jest polaczenie calego Slaska i odzyskanie dostepu do zaglebia weglowego, - przyjmuje za godlo jakis staroslowianski symbol, np. Slezy-Sobotki. Jak zareagowaliby na to Polacy? Jakie byloby stanowisko panstwa polskiego? Mnie osobiscie, chociaz jestem daleki od szowinizmu, szczegolnie denerwujacym wydaje sie fakt umieszczenia przez Skopje we fladze szesnastoramiennego slonca, godla Verginy - glownego miasta Macedonii w czasach Filipa II. (Vergina lezy w polnocnej Grecji, blisko miasta Veroia, 60 km na zachod od Thessalonik). Pozwolcie, ze dalej bede uzywal nieco innej terminologii niz srodki masowego przekazu. Oficjalnie nie ma dzis panstwa o nazwie Macedonia. Do ONZ przyjeto FYROM (Former Yugoslavian Republic of Macedonia). Mieszkancy FYROM, a za nimi wielu innych, uzywaja nazwy Macedonia. Grecy sie na to nie zgadzaja i to jest jedna z przyczyn konfliktu, chyba najtrudniejsza do rozstrzygniecia. Prostsze wydaja sie byc kwestie konstytucji i symboli. Opinia swiatowa jest raczej po stronie FYROM. Moim zdaniem, nie tylko dlatego, ze wypada bronic teoretycznie slabszego. Amerykanskie media celowo biora strone FYROM. Po rozpadzie Jugoslawii mocarstwa scigaja sie o wplywy na Balkanach. Niemcy zaprzyjaznily sie z Chorwacja, Wlosi usiluja sobie podporzadkowac Slowenie i umizguja sie do Albanii. Amerykanie chetnie staliby sie sojusznikiem i protektorem FYROM. Ze Skopje jest blizej do Bosni niz z Aten. Lepiej stamtad tez widac Serbie. Teraz stacjonuje w FYROM kilkuset zolnierzy USA i planuje sie wyslanie tam dalszych kilku tysiecy. Przecietny Amerykanin, ktory niewiele wagi przyklada do historii, popiera goraco prawo narodow do samostanowienia. I pomagaja mu w tym gazety i telewizja. A jak czulby sie ow przecietny Amerykanin gdyby od Kanady oderwal sie Quebec, oglosil sie niezalezna "Republika Indiana" i, jako jedyny spadkobierca "starozytnych" Indian, glosil koniecznosc polaczenia wszystkich ich ziem? Trudno mi wymyslic jakis "starozytny" symbol amerykanski, ktorego obecnosc we fladze Republiki Indiany nie podobalaby sie Amerykanom. Zgadzam sie z E. Hobsbawmem, ze nie powinno sie naduzywac historii do celow wspolczesnej polityki. Zgodnie z nim, odmawiam tego prawa (nielicznym zreszta) greckim nacjonalistom. Ale *tym bardziej* FYROM nie ma do tego prawa. Mozna rzeczywiscie watpic czy starozytni Macedonczycy byli Grekami. Ale to czysto akademicka dyskusja, podobna do tej czy Mazowszanie byli takimi samymi Polakami jak Wislanie. Kulturalni Atenczycy uwazali wojowniczych Macedonczykow za barbarzyncow, dzikusow. Nie potrafie udowodnic, ze Filip II byl Grekiem (moze E. Hobsbawm moglby?!). Ale historykom dobrze wiadomo, ze Aleksander Macedonski rozmawial ze swoim nauczycielem Arystotelesem w tym samym jezyku. E. Hobsbawm zapewne swietnie wie, ze Slowianie zaczeli sie osiedlac na Balkanach dobrych tysiac lat po epoce Aleksandra. Nikt dzis nie odmawia im prawa bytu, posiadania wlasnego panstwa. Ale dlaczego mieszkancy FYROM szukaja racji bytu w historii starozytnej? Czy uwazaja, ze konieczne jest posiadanie wielowiekowej historii i tradycji, by czuc odrebnosc narodowa? Proces powstawania nowych narodow i jezykow nie skonczyl sie przeciez w sredniowieczu. Slowianie stanowia w FYROM okolo polowe ludnosci. Sa, skoro tak czuja, odrebnym narodem. Nazwijmy ich tu Slawomacedonczykami. Charakterystyczny jest zapal z jakim glosza, ze to oni sa potomkami i jedynymi spadkobiercami Aleksandra! Slawomacedonczycy maja swoj jezyk i, jak kazdy inny narod, pelne prawo do niepodleglosci i niezaleznosci. Ale nazywanie tego jezyka macedonskim jest nieporozumieniem, pomylka rzedu tysiaca lat. Jezyk slawomacedonski jest jezykiem slowianskim, jest podobny do do serbskiego i bulgarskiego, zawiera tez troche slow greckich i tureckich. Bulgarzy, dla celow zapewne politycznych, uwazaja oficjalnie do dzis, ze mieszkancy FYROM sa Bulgarami! Druga polowa ludnosci FYROM to Albanczycy. To oni nie zgadzaja sie na proponowana, rozjemcza nazwe Slavomakedonija. Na uksztaltowanie sie narodu slawomacedonskiego mialy powazny wplyw wojny balkanskie na poczatku XX wieku i II Wojna Swiatowa. Jeszcze w czasach Bizancjum Slowianie z terenow dzisiejszej (wczorajszej) Jugoslawii byli jednym narodem. Z ich czesci, ktora nie dostala sie pod panowanie tureckie a austriackie, powstali katoliccy Chorwaci. Czarnogorcy sie wyodrebnili dlatego, ze nigdy nie udalo sie Turkom opanowac calkowicie ich terenow. Czesc Slowian, ktora przyjela islam, to dzisiejsi Bosniacy. Serbowie zachowali prawoslawie. W drugiej polowie XIX w., kiedy rozpadalo sie Imperium Tureckie, nowopowstale wowczas panstwa (Grecja, Serbia, Bulgaria) stopniowo powiekszaly swoje terytoria. Ale jeszcze na poczatku XX w. historyczna Macedonia byla pod panowaniem tureckim. Ludnosc Macedonii byla wowczas niejednolita: Turcy, Grecy, Slowianie, Bulgarzy i Zydzi. Tylko ci ostatni byli wyraznie skupieni w Thessalonikach. (Byly nawet zamiary utworzenia tam "Nowej Jerozolimy" wobec niemoznosci powrotu do starej). Pozostale narodowosci byly mocno wymieszane. Zreszta sam podzial na narody jest w zasadzie umowny; byli tam zhellenizowani Slowianie, Turcy mowiacy po serbsku i Grecy mowiacy po bulgarsku. Kazde z panstw ubiegajacych sie o tereny po Turcji mialo swoje etniczne uzasadnienia. Grecy dodawali argumenty historyczne, Serbowie zaczeli takie agumenty tworzyc. Szczegolnie silnie po II Wojnie Swiatowej, ale o tym nizej. W wyniku wojen balkanskich w Grecji znalazlo sie okolo 50\% geograficznej Macedonii, Serbowie opanowali okolo 30\%, reszta zostala wlaczona do Bulgarii. Dokonano, nie calkiem bezbolesnej, wymiany ludnosci, i stan pewnej rownowagi utrzymywal sie przez kilkadziesiat lat. Po zakonczeniu II Wojny Swiatowej w komunistycznej Jugoslawii i w Bulgarii odzyly mysli uzyskania dostepu do Morza Egejskiego. W Grecji trwala wtedy wojna domowa. Titowska koncepcja utworzenia Republiki Macedonii (w ramach Wielkiej Jugoslawii) poparli greccy komunisci. Szczegolnie silnie, kiedy doszli do wniosku, ze wojna o utworzenie komunistycznej Grecji jest przegrana. Komunistow w Grecji okrzyczano zdrajcami narodowymi. Jeszcze kilkanascie lat temu mowilo sie o nich bandy komuno-slowianskie. Jest to szczegolnie przykre dla mnie, bo do tych "bandytow" nalezeli moi rodzice, ktorzy po przegranej wojnie domowej znalezli schronienie w Polsce. Po wojnie powstala w poludniowej Jugoslawii republika o nazwie Macedonia (dzisiejsze FYROM). Moze to wowczas Grecy powinni zaprotestowac? Ale nie widzieli powodu; Jalta gwarantowala, ze Tito nie zagarnie greckiej Macedonii. Jak wiec nalezy nazwac narod, jego jezyk i panstwo? Wielu odpowiada po prostu: "Ich sprawa, niech sie nazywaja jak chca". Do symboli tez swiat nie ma na ogol zadnych zastrzezen. W kwestii konstytucji zdania juz sa podzielone. Ale panuje powszechna obojetnosc. Takie jest tez stanowisko Polakow. To wrazenie odnioslem po wymianie zdan na jednej z list dyskusyjnych. Nie nalegam byscie zmienili zdanie; chcialbym tylko byscie zrozumieli dlaczego Grecy mysla inaczej. Swiat nie traktowal powaznie greckich zastrzezen do czasu wprowadzenie embargo. Dopiero blokada dostepu FYROM do portu w Thessalonikach wstrzasnela swiatowa opinia publiczna. Taki wlasnie cel mialo to embargo. Nie smiem oceniac go moralnie, jest to ruch o charakterze czysto politycznym. I mysle, ze dosyc szybko zostanie wstrzymane, jak tylko Skopje ustapi w w kwestii konstytucji i symboli. Problem nazwy panstwa jest delikatniejszy i trudniejszy. Dzis trwaja dwie misje rozjemcze. Jedna, z ramienia ONZ prowadzi C. Vance a druga specjalny wyslannik prezydenta USA M. Nimic. Na zakonczenie dodam, ze nie popieram calkiem polityki jaka prowadzi Grecja w kwestii macedonskiej. Embargo bylo za mocnym uderzeniem. Takze lansowane na caly swiat haslo: "Macedonia jest od 3000 lat grecka" jest odbierane inaczej niz zamierzali Grecy. Mozna w nim wyczytac jakies roszczenia terytorialne. Z cala odpowiedzialnoscia stwierdzam, ze tak nie jest. Po prostu samo haslo jest niezreczne, a nacjonalistow, ktorzy moze po cichu snuja jakies wielkomocarstwowe marzenia, jest w Grecji garstka. Swieze sa tu jeszcze w pamieci ludzi kompromitujace czasy faszystowskiej junty wojskowej. Lacze podziekowania i pozdrowienia dla Redakcji. Kostas Skandalis ________________________________________________________________________ Z cyklu: kacik kulinarny Kuba Chabik PIZZA OPOLESE ============= Pizza opolese jest tradycyjna potrawa polska, a nawet, jak sama nazwa wskazuje, opolska. Zbieznosc nazwy z pizza wloska jest calkowicie przypadkowa i niezamierzona, bowiem przyrzadza sie ja wylacznie z polskich skladnikow, a pokrewienstwo przepisu jest zerowe. Pizza opolese jest zasadniczo potrawa dla dwojga. Stare polskie przyslowie mowi "Gdzie kucharki trzy, tam nic nie wychodzi", czy jakos tak. Nie to jest jednak najwazniejsza przyczyna - pizza opolese, jak kazde dzielo sztuki, musi miec rownowage <> i <>, pierwiastka zenskiego i meskiego. Latwo zauwazyc, ze w zwiazku z tym jest potrawa politycznie niesluszna, bowiem jednostronnie przedstawia bogactwo ludzkich odczuc. Z tego powodu prosilbym nie udostepniac przepisu osobom "ortodoksyjnie tolerancyjnym". Najpierw on bierze okolo 3 deko drozdzy, wrzuca do suchej miski, zasypuje plaska lyzeczka cukru i zaczyna mieszac drewniana palka. Uwaga: palka gumowa lub elektryczna nie wchodzi w rachube. Drozdze powinny najpierw sie rozsypac, potem zaczac sie sklejac, a w miare mieszania zamienic sie w pieknie pachnaca ciape. Jesli tak sie nie stanie, powinien natychmiast umyc dokladnie miske, wysuszyc i zaczac od nowa. Ona tymczasem przygotowuje mu jedno zoltko, kubek przegotowanej, jeszcze cieplej wody i dwie szklanki maki, ktore on dodaje do drozdzy, tak, aby zawsze mialo to rozsadna konsystencje. W czasie, gdy on uwaznie miesza skladniki, ona bierze dwie garscie pieczarek, najlepiej takie prawdziwe, spod krowich plackow z lak za Goslawicami, ale sklepowe ujda. Myje je, obiera i kroi na plasterki. Zrobiwszy to wylewa olej na patelnie, uprzejmie zdjeta z najwyzszej polki przez partnera, a potem podgrzewa to na kuchence i wyrzuca pieczarki. Gdy juz sie nieco zarumienia, powinna dodac cebulke, ze lzami w oczach pokrojona w talarki. Rozkoszny zapach przysmazanych grzybow umila mu ciezka, fizyczna prace, bowiem taka jest mieszanie ciasta. Jesli ktos kiedykolwiek zrobil cokolwiek z ciasta drozdzowego, to wie, ze to nie zarty. Dobrze wymieszane ciasto powinno sie odklejac od palki, nie moze miec grudek ani nierownosci i ma pachnac drozdzami. Po wymieszaniu powinien przykryc je czysta (powiedzialem: czysta!) sciereczka i postawic w cieplym miejscu, najlepiej na poduszce elektrycznej. W tym czasie powinni rozmawiac o czyms lekkim, na przyklad o ostatnio przeczytanej ksiazce, czy obejrzanym filmie. Zreszta to wszystko jedno, byle rozmowa nie wywolywala emocji, bowiem oboje maja w rekach niebezpieczne narzedzia - ona patelnie z goracym olejem, a on drewniana palke. Akt drugi zaczyna sie, gdy ciasto wyrosnie, a pieczarki sa dobrze zasmazone. Ona wylewa olej na blache, tak, zeby przykryl jednakowa, cienka warstewka cale dno i boki, ale zeby nie zostaly kaluze. On w tym czasie dodaje lyzke oleju do ciasta, miesza i soli. Powinien tez je sprobowac, ale cichcem tak, zeby ona nie widziala, bo zaraz zacznie krzyczec, ze tez chce, a ciasta nie jest za duzo, a surowy drozdzak jest ponoc niezdrowy. Potem wspolnie przekladaja je na blache. Ona zaczyna sie meczyc nad rownomiernym ulozeniem placka, co wymaga zaiste kobiecej cierpliwosci, bowiem na tlustej blasze kleisty drozdzak nie chce sie rozprowadzac. Jak juz to zrobi, blacha przykryta ciagle jeszcze czysta sciereczka wraca na poduszke. On zas znowu pracuje fizycznie, to jest uciera na grubej tarce ser zolty. Jaki ser? Jakikolwiek, byle twardy i normalny, to jest nie zaden plesniak czy wedzony. Osobiscie polecam "Morski" lub "Salami". Ona po uporaniu sie z ciastem wyciaga z lodowki peto kielbasy ("Wiejska", "Zwyczajna" lub proste parowki) i pol papryki i kroi to wszystko w waskie paski (nie w plasterki, bardzo prosze!). Temat dyskusji w czasie aktu drugiego powinien byc w miare prosty, bowiem oboje maja wymagajaca uwagi prace i wystarczy chwila rozproszenia, a moga sie zaciac. Doskonale sprawdza sie tu obgadywanie wspolnych znajomych, temat zawsze wdzieczny i pobudzajacy do smiechu. Akt trzeci, przedostatni, to komponowanie pizzy opolese z wczesniej przygotowanych skladnikow. Na ciasto wyrzucaja pieczarki, kielbase i papryke, a na to utarty ser (rownomiernie, <>). Teraz pora na wybor - albo uczynia pizze ostra (przyprawia on), albo lagodna (przyprawia ona). Po przyprawieniu wkladaja do piekarnika podgrzanego uprzednio do okolo 250 stopni. Pizza opolese piecze sie okolo pol godziny. W tym czasie moga albo umyc naczynia (ale przeciez lepiej poczekac na krasnoludki, nieprawdaz?) lub bezpiecznie rozmawiac o czyms bardziej kontrowersyjnym, bo wszelkie niebezpieczne narzedzia leza w zlewie, a ograniczony czas pieczenia sie pizzy pozwala na unikniecie dlugich wywodow. Gdy wreszcie zniewalajacy zapach rozejdzie sie po kuchni, a patyczek wbity w pizze pozostaje suchy, przechodza do aktu czwartego - jedzenia. Do pizzy opolese powinno sie pic biale, polwytrawne wino lub piwo, zaleznie od tego, czy zostala przyprawiona lagodnie, czy ostro. Doskonala jest tez "Woda zrodlana Anna", na ktorej jeszcze za komuny swietnie rosly krowy w podopolskim pegieerze, a ktora jest od trzech lat przebojem lokalnego rynku. Niezaleznie od tego, czy pija wino, piwo, czy wode, obowiazuje jedna zasada - napoj nie powinien stanowic smakolyku sam w sobie, zeby nie przycmil pizzy opolese. Z podobnych przyczyn powinni sluchac czegos lekkiego - ktoregos z koncertow Mozarta, Haendla lub standardow rokendrolowych. Wykluczony Chopin, Beethoven i twardszy rock. Znawcy pizzy opolese twierdza, ze najlepsza jest jako aperitif do prawdziwej uczty. Kuba Chabik ______________________________________________________________________ Redakcja LIST OD REDAKCJI ================ Szanowni Panstwo, w ostatnim numerze wydrukowalismy list Michala Orlowskiego, ktory polemizowal z krytycznymi impresjami Jacka Arkuszewskiego z obejrzenia <>. Jacek Arkuszewski wyrazil swoje watpliwosci dotyczace wykorzystania jezyka polskiego przez rezysera, nie jest on w tych watpliwosciach zreszta odosobniony. Michal Orlowski zauwazyl jednak, ze jezyk polski wykorzystywany *byl* i wspomnial o granatowej policji. Jacek Arkuszewski odparl, ze granatowi nie pakowali Zydow do wagonow, nie brali udzialu w lapankach i egzekucjach. Musimy stwierdzic, zwrocono nam takze na to uwage w liscie prywatnym, ze odpowiedz Jacka Arkuszewskiego nie jest w pelni zadowalajaca. Granatowi w rzeczywistosci brali udzial w lapankach i egzekucjach, obstawiali getta, a gdzieniegdzie zaganiali Zydow do wagonow wespol z Niemcami i innymi formacjami nie-niemieckimi. Pierwsze wyroki smierci wydane i wykonane przez wladze podziemne dotyczyly wlasnie granatowych. Nikt nie zmyje krwi na ich rekach, choc pewnie uczestniczyli w zbiorowych mordach niechetnie, dostawszy sie w tryby hitlerowskiej maszyny. Informacje na temat policji granatowej zawarte sa np. w ksiazce Adama Hempla <> (Warszawa, PWN, 1990). Nie chcemy ciagnac dalej tej dyskusji, ktora zaczela zbaczac na tematy wazne i godne szczegolowszej analizy, nawet jesli niezbyt dla nas mile, ale nie majace juz nic wspolnego z filmem Spielberga. Redakcja ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". ____________________________koniec numeru 104___________________________ .