_________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _________________________________________________________________________ Piatek, 03.03.1995 ISSN 1067-4020 nr 119 _________________________________________________________________________ W numerze: Michal Babilas - Kolory i zapachy Marek Sarjusz-Wolski - Szkola strachu Wiktor Marek - Mao przez sluchawki stetoskopu Jurek Karczmarczuk - La Mouclade Charentaise Andrzej Pindor//Darek Galasinski - Listy do redakcji _________________________________________________________________________ Dwa slowa od skladacza dyzurnego. Jak wiadomo, ostatnie spotkanie europejskiej grupy G7 jest poswiecone infostradom, komunikacji komputerowej w ogole, i probom pogodzenia wolnego rynku z tradycyjnymi tendencjami protekcjonistycznymi niektorych panstw. Prasa i inne media szaleja z radosci, pelno jest popularyzatorskich artykulikow, a niedawno zadzwonil do mnie znajomy prawnik z pytaniem gdzie by to mozna kupic, bo slyszal, ze jest taki znakomity program do sluchania muzyki przez komputer, ktory zwie sie Internet... Jednoczesnie w Brukseli zorganizowano rownolegla konferencje tworcow, ludzi, ktorzy mieliby cos do powiedzenia, a ktorych oczywiscie nie zaproszono na tamto spotkanie, bo po co. Mamy nadzieje, ze w miare odkrywania zinformatyzowanej lacznosci przez szkolnictwo cale zagadnienie zostanie dostrzezone bardziej w kontekscie kulturowym, niz tylko technicznym i finansowym. Popieramy wiec jeszcze raz akcje "Internet dla Szkol" w Polsce i sugerujemy, aby Czytelnicy mogacy pomoc finansowo temu dzielu, uczynili to. Jest to inwestycja, ktora na pewno sie oplaci. W zwiazku z tym chyba pora wreszcie, zebysmy sie przyznali, ze <> sa takze dostepne przez WWW. Jesli Szanowny Czytelnik dysponuje nowsza wersja Mozaiki, albo, lepiej - Netscape, moze sobie poszperac po archiwum w Seattle, sciagnac na wlasna reke ostatni numer w ASCII lub PostScripcie, albo nawet wyslac przez formularz WWW liscik do nizej podpisanego z przykrymi uwagami. Poza tym wlasciwie nic, jestesmy dopiero w fazie rozruchu. Prosilibysmy o sprobowanie i o powiadomienie nas o wszelkich nieprawidlowosciach. Prosilibysmy takze o ewentualne zgloszenie zapotrzebowania na wersje hipertekstowa (HTML) <>, ktorej nie ma *tylko* dlatego, ze nie wiemy na co ona komu. Przy okazji prosilibysmy Czytelnikow, ktorzy dysponuja Mozaika lub Netscape w wersji miedzynarodowej, z polskimi literami, o poinformowanie nas o tym. Chcemy wiedziec, ilu Was jest. Adresy URL naszych serwerow WWW sa nastepujace: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz oraz http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Z gory uprzejmie dziekujemy. J.K_uk ________________________________________________________________________ Michal Babilas KOLORY I ZAPACHY ================ Swego czasu telewizor objasnil zdumiona publicznosc, ze nominatem spolki Pawlak & Kwasniewski na wakat po Kolodziejczyku jest profesor Pastusiak. Pan Longinus wiekszosci sie kojarzy dosc jednoznacznie z czasami, w ktorych poprzez srodki masowego razenia, solo lub w duecie z Zygmuntem Broniarkiem, bezlitosnie demaskowal winnego okrutnej glodowej smierci tysiecy polskich kurczakow. Najpewniej wlasnie Pastusiakowe jeremiady sprowokowaly Ryszarda M. Gronskiego do siegniecia - wzorem Kolberga - do ludycznych krynic plebejskiej kultury narodowej. Efektem byl wiersz, fragment - niepowstalej nigdy - wiekszej calosci (w zamierzeniu - opery mydlano-patriotycznej a la Katarzyna Gaertner): Jakem jechal przez otyrdek, Urwal mnie sie tyrdek-myrdek. A Maryna - lupie, siupie - Tyrdek-myrdek trzyma w domu. Ten dom jest naszym domem, panie Reagan. Na prozno Czaja sie zaczaja I pyta Hupka, gdzie krzesiwo. Wiosna wysilki nasze zdwaja, Od dna odbijaj - zywo! Mnie jednak - nonkonformistycznie - pan Pastusiak kojarzy sie zgola z czyms innym. Kojarzy mianowicie z kolorem. I to nawet nie z krasno - buraczana czerwienia, w jakiej Pastusiakowi najbardziej do twarzy. Kolorem moich skojarzen jest bowiem jasny bez. Dlugotrwale przebywanie przed monitorem nie jest, co prawda, zupelnie obojetne dla zdrowia, ale tym razem jeszcze nie zwariowalem, na dowod czego zaraz Was, Mili Panstwo, zapoznam z geneza moich asocjacji. W czasach zupelnie prehistorycznych, tak na oko rok mogl byc 1966, Fabryka Samochodow Osobowych na Zeraniu rozpoczela produkcje licencyjnych fiatow 125p (zwanych pozniej duzymi, a jeszcze pozniej FSO 1500). Jednego z pierwszych, czy wrecz pierwszego wyprodukowanego fiata, klasa robotnicza Zerania sprezentowala swojemu umilowanemu, przenikliwemu przywodcy, owczesnemu dlugoletniemu premierowi PRL, Jozefowi Cyrankiewiczowi. Lysy Jozek Obcin-Raczka wolal jednak sluzbowa Czajke i prezent podarowal swojemu zieciowi, ktorym byl wowczas - zgadnijciez moi mili kto? A tak, tak, slusznie sie domyslacie - bohaterem naszym jest dzisiaj przeciez profesor Pastusiak (naonczas jeszcze nie profesor, ani chyba nawet nie doktor). W czasach siermieznie zmotoryzowanej Polski, Polski Syren, Warszaw, Wartburgow i Moskwiczow, bezowy fiat Pastusiaka byl zjawiskiem eterycznym i ponadrealnym, pochodzacym bez mala z innego wymiaru. Stad wlasnie, patrzac na Pastusiaka, widze go bezowym. Impresjonista wiec chyba jestem? I czas dlugi bylem, zupelnie nieswiadomy. Dzisiejsze czasy, jakzez one przykre dla wspolczesnych panow Jourdain... Niekiedy, patrzac na ludzi, miewam skojarzenia wechowe. Patrzac np. na Urbana, wciaz czuje zapach nerwowego potu i niestrawionej wodki. I widze go takim, jakim opisal go w swoich wspomnieniach Ryszard Taedling: smiertelnie przestraszonego, totalnie zagubionego, chudego (!) faceta, ktory w 1968 dopytywal sie wciaz wszystkich, w tym rowniez przygodnie napotykanych ludzi, co ma robic: wyjechac do Izraela czy tez nie. I wlasnie dlatego, nigdy nie bylo mnie stac na pryncypialna pogarde i rownie zasadnicze obrzydzenie wobec Urbana oraz tego, czym sie zajmuje i zajmowal. Bo co tylko chce sobie troche pogardzic i pobrzydzic sie, to mi zaraz ow zapach potu przeszkadza. A akapit ten dedykuje tym wszystkim, ktorzy tak ladnie i pryncypialnie dystansuja sie wobec lektury tygodnika <>. Innym znowu razem podlegam asocjacjom zlozonym, mianowicie kolor nieodlacznie kojarzy mi sie z zapachem. Ostatnio zielen smierdzi dla mnie wielce podejrzanie. I nie jest to nawet silosowo - kiszonkowy smrod generowany przez PSL-owska koniczynke, a raczej smrodek dydaktyczny, wydawany przez zielen jako taka (niem: <>). Przyczyna tego jest broszurka, wydana przez Komitet Etyki w Nauce przy PAN, wydrukowana przez Warszawska Drukarnie Naukowa, a zatytulowana: <>. Broszurke owa, w zielona, blyszczaca okladke wyposazona, przyniosl mi pewnego grudniowego wieczora kolega, ktorego (jak i - jak mniemam - cala rzesze polskich uczonych spragnionych iluminacji etycznych) Komitet Etyki w Nauce postanowil zapoznac z efektem swych - ponad dwuletnich - prac i przemyslen. Kolega lkal ze wzruszenia i wdziecznosci, zielona ksiazeczke srod spazmow tulil do serca, a co tylko chcial cos zrobic lub powiedziec, zaraz do ksiazeczki spogladal, stroniczki wertowal, czytal cos sobie, do siebie sie usmiechal i dopiero wowczas, upewniony, czynil badz mowil, co sobie uprzednio zamyslil. Kolega znormalnial po trzecim kieliszku, do tego wrecz stopnia, ze zgodzil sie zielona ksiazeczke z rak sobie wyjac, ba, nawet zostawic ja na dni pare w moim domu. A ze goscia mojego o sklonnosci do nadmiernych afektacji dotad jednak nie podejrzewalem, z tym wieksza obawa i niepokojem sam do lektury przystapilem. Efekt przeszedl moje najsmielsze oczekiwania. Katharsis zawsze, a zwlaszcza, gdy przezywane przez ludzi nie pierwszej juz mlodosci, jest doznaniem silnym. Coz jednak warte jednostkowe olsnienie, gdy nie poparte checia objawienia calej i jedynej prawdy wszemu swiatu. Na szczescie chec owa we mnie jest. Siadzciez wiec i sluchajcie. Punkt 1.13 stanowi: "Pracownik nauki nie uzaleznia jakosci swej pracy od wynagrodzenia". Slusznie, normy etyczne nalezy dopasowywac do rzeczywistosci, a nie na odwrot. Punkt 3.8 natomiast naklada na uczonego brzemie ciezkie: "Pracownik nauki powinien zagrodzic droge do swiata nauki osobom nie majacym odpowiednich kwalifikacji". Ach, juz widze ten pokot cial rejtanich pod drzwiami niejednego gabinetu... Punkt 3.8 jest sprzeczny z punktem 1.12: "Pracownik nauki nie dziala zlosliwie na szkode innego naukowca", co jednak jest dysonansem tylko pozornym, albowiem mozna przeciez zagradzac droge w sposob niezlosliwy, czyli dla idei. Wiele slow poswiecono analizie relacji uczony - student. I tak punkt 4.1 okresla: "Pracownik nauki traktuje studenta z zyczliwoscia". Coz jednak robic, gdy zyczliwosc przeradza sie w cos wiecej? Jakze wiec interpretowac punkt 4.7 - "Pracownik nauki nie angazuje sie w nieetyczne wiezi ze studentami"? Sprawa jest prosta - rzecze moj kolega (pelniacy w tym tekscie role choru w tragedii greckiej): przeleciec studentke mozna, byleby tylko dzialo sie to jedynie dla zaspokojenia zadz fizycznych i chuci plytkiej. Bo angazowac sie emocjonalnie, wiezi jakowes tworzyc - o, to juz nieetyczne i kodeksem zakazane. Ha, powiadam ja na to, ludzie wszak nie anioly i coz czynic, gdy kto zbladzil i trwa w bledzie? W takim przypadku odeslac delikwenta nalezy wcale nie do Canossy lecz tylko do glossy do punktu 4.7, ktora mowi: "Jezeli pracownika nauki lacza pozaprofesjonalne wiezi z jakims studentem, to nie powinien on w zaden sposob wyrozniac tego studenta sposrod innych". W skrocie, zdaniem kolegi, chodzi o to, zeby podczas wykladu nie sadzac sobie faworyty na kolanach, czy tez, podczas seminariow, nie bawic sie jej rajstopami. Punktu 4.5 ("Pracownik nauki traktuje jeko poufne informacje natury osobistej, uzyskane od studenta w ramach dzialalnosci dydaktycznej") nawet kolega nie potrafil w zaden racjonalny sposob zinterpretowac. Punkt 1.1 wyjasnia wszelkie watpliwosci: "Pracownika nauki obowiazuja zasady etyki ogolnoludzkiej". Mnie osobiscie brak jednak punktow, ktore stwierdzilyby autorytatywnie, ze pracownik nauki jest czlowiekiem, oraz, ze czlowiek jest istota rozumna, chociaz wobec czlonkow Komitetu Etyki w Nauce nie bylbym tak kategoryczny i poczynilbym w tym wzgledzie uprawnione wyjatki. Niekategorycznie wyjatkowy, Michal Babilas PS. Kolega wlasnie zajrzal mi przez ramie i zbesztal za wypisywanie glupot i niescislosci. Wedlug niego Pastusiak jest zieciem, jak najbardziej, ale nie Cyrankiewicza, jeno Ochaba, a duzy fiat byl kremowy, a nie bezowy. Ja probowalem niesmialo dowodzic, ze bycie zieciem Cyrankiewicza nie wyklucza wcale zieciowania (pozniej lub wczesniej) Ochabowi, a wrecz przeciwnie, swiadczy o elastycznosci i politycznym wyrobieniu. Gdy zas rzecz o kolory idzie, to miedzy bezowym a kremowym roznica niewielka i nie ma o co palic Wollmontowicz (-czow?). Kolega cos tak sie dziwnie uparl i wcale sklonnosci rekoncyliacyjnych nie demonstrowal. Aby spor definitywnie rozstrzygnac zadzwonilismy do naszego wspolnego znajomego, ktory odznacza sie tym, ze ma lat tyle co my obaj razem i w zwiazku z powyzszym dysponuje lepszym rozeznaniem co do czasow, ktore ja z kolega ogladalismy z perspektywy piaskownicy. Nadto znajomy, w swych mlodych latach, udzielal sie w tak zwanym aparacie, slowem zdal sie nam osoba o wymarzonych kompetencjach do przeprowadzenia arbitrazu. Wyluszczylismy wiec problem w sluchawke. Znajomy odrzekl, ze w tej sprawie najbardziej istotne jest to, ze Pastusiak jest nieslubnym synem Goldy Meir i Adenauera i w zwiazku z tym nie jest juz wcale takie wazne, kto byl jego tesciem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . PS drugie. Irracjonalnie zwlekalem z publikacja powyzszego tekstu. W tak zwanym miedzyczasie sprawa Pastusiaka stala sie, w zargonie kelnerskim mowiac, <>. Ponadto, zielona ksiazeczka zainteresowal sie - w sposob troche podobny do mojego - Jaroslaw Krawczyk (<> - <>, Gazeta Wyborcza - Magazyn 6/102 z 10 lutego br). Z panem Jaroslawem po szufladach sobie nie grzebiemy, a roznimy sie tym, ze on musi co tydzien (i akurat na ksiazeczke tym razem popadlo), a ja moge gdy chce (czy raczej chce gdy moge). I dlatego od dzis do odwolania przestaje pisac aktualia. Nastepny tekst bedzie o roznych Swietych, ze szczegolnym uwzglednieniem swietego Olafa. Amen. I ciekawe jak dlugo wytrzymam. ------------------------------------------------------------------------ Trzeci PostScript, odredakcyjny. Fiat Fiatem, ale wedlug niektorych redaktorow, ktorzy to widzieli na wlasne oczy, tow. Cyrankiewicz nie powazal za bardzo Czajek i innych produktow cywilizacyjnych naszego sasiada, natomiast kochal sie w Mercedesach i lubil je sam prowadzic. Inni tez, nawet siermiezny Gomulka pod koniec swych rzadow jezdzil Mercedesem. No i wiadomo, ze po kazdorazowym usuwaniu bledow minionej ekipy zwracano pilnie uwage na Odrywanie sie od Klasy Robotniczej czyli od Korzeni, wiec do Stoczni Gdanskiej Gierek pojechal rzeczywiscie polskim Fiatem. Ale po roku jezdzil juz Peugeotem. Tak wiec te przypisy do apokryfow nie robia na nas wrazenia, gdyz wiemy jak jest Naprawde. ________________________________________________________________________ Pisalismy kiedys o narastajacej fali gwaltu w srodowiskach mlodziezy, a nawet dzieci. Posluzylismy sie przykladami zachodnimi. Ale w Polsce tez idziemy do przodu. W niektorych szkolach terroryzowanych przez mlodziezowe gangi i handlarzy narkotykow, do pilnowania porzadku wynajmuje sie ochroniarzy. Napisane przy wspolpracy Anny Milewskiej, Andrzeja Kulika, Krzysztofa Blazejewskiego i Slawomira Ostapczuka. <> z 22.01.1995. Przepisal J.K_uk. Marek Sarjusz-Wolski SZKOLA STRACHU ============== Ucznia podstawowki koledzy dla zartu zlapali za rece i nogi, po czym podrzucili do gory. Spadl na plecy raniac sobie obojczyk i podstawe czaszki. Lezy w szpitalu z powaznym uszkodzeniem kregoslupa. W Krakowie i Katowicach policja zatrzymala grupy szesnastolatkow, ktorzy bijac i kopiac mlodszych wymuszali haracze. Uczniowie sa okradani, zmusza sie ich, by wkladali glowy do klozetu, pili mleko na czworakach czy jedli pokarm dla kotow. Polskie szkoly poznaja coraz to nowe sposoby dreczenia mlodszych i slabszych. W bialostockich szkolach zapanowala ostatnio moda na "usypianie". Starsi uczniowie, naciskajac tetnice szyjne i przepony mlodszym, doprowadzaja ich do omdlenia. W jednej z wiosek kolo Lidzbarka Warminskiego kilkunastolatkowie zmuszali szescioletniego chlopca do publicznego odbywania stosunkow plciowych z psem. Zdaniem prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, coraz wiecej dzieci stosuje przemoc seksualna we wzajemnych kontaktach. W zatrwazajacym tempie rosnie tez liczba innych przestepstw popelnianych przez nieletnich. Wsrod 450 uczniow bialostockich szkol przeprowadzono ankiete, z ktorej wynika, ze 90 proc. z nich boi sie szkoly, 11 proc. uczniow przed pojsciem na lekcje regularnie bierze srodki uspokajajace. Wroclawskie kuratorium przeprowadzilo podobna do bialostockiej ankiete wsrod dyrektorow szkol ponadpodstawowych. Wiekszosc z nich (80 proc.) potwierdzila nasilanie sie agresji w szkolach. 64 proc. respondentow nie potrafilo jednak jednoznacznie okreslic przyczyny tego zjawiska. Padaly rozne odpowiedzi. Wina za wzrost agresji wsrod mlodziezy nauczyciele probowali obciazyc wszystkich z wyjatkiem szkoly i siebie samych, zrzucajac odpowiedzialnosc na rodziny, media, subkultury, pauperyzacje i zaburzenia emocjonalne uczniow. Autorow ankiety najbardziej zafrapowalo zawezanie przez pedagogow ich roli: uznaja, ze powinni sie zajac sprawami organizacyjnymi, czasem represjami, a aktom przemocy powinien zapobiegac ktos inny. Podobnie zachowuja sie kuratoria: do rzadkosci naleza takie wypadki, jak w Starachowicach, gdzie powolano kuratora ulicznego, ktory usiluje sie zaopiekowac walesajaca sie mlodzieza. Najczesciej jest tak, jak w Kielcach, gdzie kurator polecil relegowac agresywnych uczniow ze szkol. Wiadomo, ze predzej, czy pozniej i tak trafia do nowych klas i tam wybiora nastepne ofiary. Kiedy w latach 70 szkoly byly terroryzowane przez grypsujacych git-ludzi, ktorzy wzory czerpali z subkultury wieziennej, ich terror doprowadzil do smierci i samobojstw wielu uczniow. Owczesna milicja stanowczo i bezwzglednie zwalczala git-ludzi i to przynioslo sukces. Dzis policja zaslania sie brakiem funkcjonariuszy. W kazdej komendzie rejonowej jest tylko jeden policjant zajmujacy sie sprawami mlodziezy, mimo, ze w niektorych rejonach na konto nieletnich zapisano jedna trzecia wszystkich popelnionych przestepstw, a w Warszawie juz ponad 40 proc. Wieksze zespoly do spraw nieletnich funkcjonuja tylko w Radomiu, Krakowie i we Wroclawiu. Zenon Tagowski z wroclawskiego kuratorium twierdzi jednak, ze nawet tamtejsza policja - mimo lepszego przygotowania - nie reaguje na sygnaly dyrektorow szkol, usprawiedliwiajac sie brakiem ludzi. Tymczasem polskie szkoly zaczynaja przypominac oblezone twierdze. Coraz wiecej obiektow wyposaza sie w kraty, a nauczyciele nie wpuszczaja nikogo bez identyfikatora. Walki miedzy handlarzami narkotykow przenosza sie wowczas na boiska. Niewiele szkolnych spraw znajduje epilog w sadzie. Uczniowie nie mowia rodzicom o swoich przezyciach w obawie, ze po ich interwencji spotkaja sie z jeszcze ostrzejsza zemsta przesladowcow. Z tego samego powodu milcza nawet ci rodzice, ktorym dzieci sie poskarzyly. Na rozpowszechnianiu informacji o wypadkach przemocy w szkole nie zalezy dyrekcjom i nauczycielom, ktorzy pragna, by kuratoria dostrzegaly tylko ich sukcesy pedagogiczne. We wroclawskim kuratorium zdaja sobie sprawe, ze pobieranie haraczu i okradanie jednych uczniow przez drugich jest zjawiskiem nagminnym. O jego rozmiarach dowiaduja sie jednak tylko z anonimowych telefonow. Wyrok moze zapasc dopiero wowczas, gdy ktores z dzieci wspolnie z rodzicami pokona strach. Zdarzylo sie to w Kowalewie pod Szubinem (woj. bydgoskie): aktem oskarzenia objeto szesnastu uczniow z tamtejszej szkoly zawodowej. Zarzuca sie im, ze bili pierwszoklasistow pasami, rzemieniami, trenowali na nich karate oraz codziennie zadali pieniedzy. Oskarzonym groza kary od 3 do 15 lat wiezienia. Kiedy wiesc o procesie sie rozniosla, wiecej osob zdecydowalo sie ujawnic "ciemna strone" uczniowskich obyczajow. W wojewodztwie bydgoskim policja prowadzi dzis kilka sledztw o pobicia, wymuszenia i kradzieze w szkolach srednich. Odwagi nabrali tez uczniowie chorzowskich szkol, gdy policja ujela na goracym uczynku gang, ktory od kilku miesiecy wymuszal haracz, znecajac sie nad dziecmi. Inna taryfa byla dla biednych, a inna dla bogatych. Jednemu z uczniow zabrano w ciagu miesiaca 1100 nowych zlotych, a miesieczny zysk gangu wynosil prawdopodobnie kilkanascie tysiecy nowych zlotych. Dzieci placily kontrybucje, kradnac rodzicom potrzebne na danine pieniadze. Bali sie wiec i rodzicow i przesladowcow. Niewiele szkol wynajmuje profesjonalna ochrone. Gdy sie jednak na nia zdecyduja, skutek bywa natychmiastowy. Tacy obroncy zapewnili np. spokoj w warszawskim Zespole Szkol Elektronicznych przy ul. gen. Zajaczka. - Nasz eksperyment polega na tym, ze nieodplatnie wynajelismy pomieszczenia firmie ochroniarskiej - mowi Wieslaw Ziecina, dyrektor szkoly. - W zamian firma chroni nasz budynek, sprzet, nie dopuszcza do awantur. Powiodlo sie: widok silnych umundurowanych mezczyzn uspokoil naszych uczniow, odpedzil chuliganow. Mysle, ze podobne rozwiazania sa dla wielu szkol jedynym wyjsciem. W Szkole Podstawowej nr 309 na warszawskim Ursynowie zainstalowano telewizje przemyslowa, a kamery ustawiono w newralgicznych punktach budynku. Dyrekcja dodaje, ze z pewnoscia pomyslalaby o uslugach specjalistycznej firmy, gdyby wczesniej nie zrobila tego spoldzielnia Stoklosy: wynajeci przez nia ochroniarze strzega calego osiedla, lacznie ze szkola. Prywatne Policealne Ubezpieczeniowe Studium Zawodowe w Warszawie do ochrony wykorzystuje uczniow prowadzonego przez siebie Studium Detektywow i Ochrony. We wroclawskim Zespole Szkol Chemicznych podczas spotkan i zabaw spokoju pilnuja wojskowi rezerwisci ubrani w mundury moro. Odkad sie pojawili, nie bylo incydentow. Organizuje sie rowniez uczniowska samoobrona. W jednej z torunskich podstawowek, do ktorej uczeszcza 950 osob (wedlug dyrekcji, o 400 za duzo), kilku uczniow z VIII klasy powolalo szkolna policje, a jej statut zaakceptowala dyrekcja i samorzad. Pomysl nie spodobal sie natomiast kuratorium. Rowniez wroclawskie szkoly bronia sie przed agresja, wprowadzajac dyzury przy drzwiach. Uczniom zas zaleca sie, by opuszczali szkole w wiekszych grupach. I uczniowie i rodzice chca sie bronic. Inaczej podchodza do tego policja oraz wladze oswiatowe. Zajmujaca sie problelem nieletnich komisarz Krystyna Majewska z Biura Prewencji Komendy Glownej Policji, komentujac pojawienie sie ochroniarzy w szkolach, podkreslila, ze "nie jest zwolenniczka tej metody", gdyz agresja rodzi agresje, a samo pimnowanie nie zastapi wychowania. Jerzy Kirzynski, rzecznik prasowy KG Policji, dodal jednak, ze nie ma nic przeciw ochronie szkol przez prywatne formy, "byleby nie lamaly prawa". Dyrektor Marek Konopczynski z Ministerstwa Edukacji Narodowej takze zaleca "strusia polityke" namawiajac, by problemu agresji w szkolach nie dostrzegac. Stwierdzil niedawno, ze choc "docieraja do niego takie sygnaly", wydaje mu sie, "ze problem jest troszeczke wyolbrzymiany". ________________________________________________________________________ Wiktor Marek (marek@cs.engr.uky.edu) MAO PRZEZ SLUCHAWKI STETOSKOPU ============================== (Michalowi J) Zdjecia tlumow jednakowo ubranych ludzi wymachujacych ksiazeczka w czerwonej plastikowej oprawie, dymarki na podworkach, ludzie ogladajacy brylki swiezo wytopionego zelaza, zdjecie Mao Tse Tunga w wojskowym jeepie odbierajacego defilade hunwejbinow, bosi felczerzy w zapadlych chinskich wioskach. Wszystkie te <> przychodza na mysl przy lekturze ksiazki dra Li Zhisui, osobistego lekarza Mao Zedonga (bo tak sie teraz to nazwisko pisze). Ksiazka ta, <>, (przetlumaczona na angielski przez Tai Hung-Chao, przy udziale Anne F. Thurston) ukazala sie nakladem wydawnictwa "Random House" (New York, 1994, ISBN 0-679-40035-4). Dr Li byl osobistym lekarzem Mao Zedonga przez 21 lat. Byl przy nim w nocy z 8-go na 9-go wrzesnia 1976 r. kiedy Mao zmarl. Poprzednio towarzyszyl Mao w niezliczonych podrozach po calych Chinach, leczyl go z gryp i zapalen oskrzeli, plywal z nim w rzekach i w morzu, slowem byl jednym z najblizszych dworzan komunistycznego cesarza. Jako osobisty lekarz wiedzial o osobistych sprawach Mao wiecej niz najblizsi koledzy z Politbiura. Byl cale 21 lat czlonkiem "Grupy nr 1", otoczenia Mao w kompleksie palacowym Zhongnanhai (czesci "Zakazanego Miasta", siedziby cesarzy). Znal wszystkich glownych aktorow dramatu Chin po rewolucji 1949 roku. Leczyl (choc niechetnie i tylko czasami) Mme Mao - Jiang Quing, byl (jak twierdzi) zaufanym glownego komendanta ochrony Mao, Wang Dongxing'a, czesto rozmawial z Zhou Enlai'em (premierem Chin). Mial tedy dobra pozycje obserwatora w pewnym stopniu uczestniczacego w wydarzeniach. Zdrowie Mao bylo przedmiotem polityki. Kazda choroba mogla byc skutkiem dzialan "wrogich elementow". Wizja "lekarza truciciela" wisiala nad drem Li przez caly czas (widac nie byl to wynalazek stalinizmu). Najwyrazniej lekarze cesarscy w Chinach czestokroc byli ofiarami palacowej polityki. Zla diagnoza, nieodpowiednia kuracja, a nawet dobra diagnoza ale choroby ktorej etiologia nie byla jasna mogly byc latwo dostatecznym powodem do wyslania cesarskiego lekarza na szafot, a w nowoczesnych Chinach do wiezienia lub do "Szkoly reedukacji im. 7 maja" czyli obozu koncentracyjnego dla intelektualistow. W przedwojennych Chinach walka nacjonalistow (partii Guomindang - nazywanej po polsku Kuomintang) z komunistami trwala od poczatku lat dwudziestych, a na powaznie od roku 1928. Sam Guomindang tez nie kontrolowal Chin calkowicie - znaczne czesci byly opanowane przez lokalnych kacykow posiadajacych wlasne armie i w znacznej czesci niezaleznych od wladzy centralnej. Partia komunistyczna powstala w Chinach w r. 1920. To wspolpracujac z nacjonalistami to z nimi walczac powoli rosla w sile szczegolnie w okolicach wiejskich. Komunisci wywolali szereg powstan (w tym najbardziej znane w Szanghaju, w r. 1928, utrwalone w powiesci Malraux <>) i zalozyli szereg baz w okregach wiejskich. Od 1931 r. kiedy Japonia najechala Chiny rozpoczynajac w ten sposob serie wojen ktore doprowadzily do Drugiej Wojny Swiatowej Chiny byly w stanie wojny. W latach 1934-1935 komunisci wyparci z prowincji Jiangxi w Chinach centralnych, toczac dlugie walki ze scigajacymi ich armiami Guomintangu, przeszli do prowincji Shaanxi w Chinach polnocnych gdzie w okolicach miejscowosci Yanan zalozyli niezalezna baze z ktorej pozniej wyruszyli na podboj Chin. Mao, jeden z zalozycieli partii komunistycznej byl juz wtedy niekwestionowanym jej przywodca. Komunisci po "Dlugim Marszu" zawarli z Guomingangiem rozejm tworzac "Czwarta Armie Polowa". Po zakonczeniu Drugiej Wojny Swiatowej walka komunistow z nacjonalistami rozpoczela sie na nowo. W styczniu 1949 roku armie Komunistycznej Partii Chin zdobyly Beijing (Pekin) i Mao proklamowal Chinska Republike Ludowa ktorej zostal pierwszym prezydentem. Dr Li pochodzi z rodziny lekarskiej. Otrzymal wyksztalcenie srednie w jednym z licznych liceow zalozonych przez Amerykanskich misjonarzy w Chinach. Poklocony wczesnie z ojcem, ktory opuscil rodzine zeniac sie z druga zona, Francuzka, przystal do ideologii komunistycznej, podobnie jak jego starszy brat (ktory bral udzial w "Dlugim Marszu"). Szkole medyczna ukonczyl w Chengdo. Byl to Zachodnio-Chinski Uniwersytet Medyczny, ktory ksztalcil lekarzy zgodnie z nauka medycyny europejskiej nie zas tradycyjnej chinskiej. Program nauczania dawal uprawnienia amerykanskiej szkoly medycznej, scislej szkoly medycznej Stanu Nowy York. Po praktyce w szpitalu wojskowym Guomintangu w Nanjing dr Li wyjechal z Chin i pracowal jako lekarz okretowy na statkach australijskich. W czerwcu roku 1949 dr Li wrocil do Chin zachecony przez wice-ministra zdrowia Fu Lianzhanga. Pierwsza praca dra Li w komunistycznych Chinach byla w przychodni lekarskiej Uniwersytetu Pracy. Zaraz jednak okazalo sie ze nie byl to zaden Uniwersytet lecz Komitet Centralny Partii Komunistycznej. Z czasem klinike przeniesiono do Zhongnanhai. Predko awansowal na stanowisko kierownika polikliniki rzadowej. W roku 1952 dr Li wstapil do partii komunistycznej. Dr Li, bez watpienia, byl utalentowanym lekarzem i kierownictwo partii sklonne bylo wybaczyc mu burzuazyjne pochodzenie. Pierwszy raz dr Li spotkal sie z rodzina Mao leczac syna Mao (o rodzinie Mao bedzie wiecej ponizej). W pazdzierniku 1954 r. szef ochrony Mao, Wang Dongxing, zaproponowal dr Li przejscie na stanowisko osobistego lekarza Mao. Przez poprzednie piec lat badano czy na to stanowisko sie nadaje - okazalo sie ze wlasnie takiego lekarza Mao potrzeba. Mao bowiem, aczkolwiek pochodzil z rodziny chlopskiej z prowincji Hunan, wierzyl bardziej medycynie "zachodniej" niz tradycyjnej medycynie chinskiej. W wierze tej byl bardzo ograniczony, lecz jesli mial juz miec lekarza, to powinien byc to lekarz z dobrym zachodnim wyksztalceniem. Na zewnatrz Mao (i partia komunistyczna) chwalili medycyne tradycyjna, lecz na wlasny uzytek potrzebowal lekarza o wyksztalceniu zachodnim. Dr Li spelnial ten warunek, byl przy tym (tak twierdzi) skromny i uprzejmy. W kwietniu roku 1955 dr Li spotkal sie po raz pierwszy z Mao, ktory byl oden starszy o 26 lat. Zrobil nan dobre wrazenie i zostal przybocznym lekarzem towarzyszac Mao przez wiekszosc nastepnych 21 lat. Dr Li opisuje dosc niezwykly tryb zycia Mao. Dzien i noc nie mialy dlan normalnego znaczenia. Mao spal malo i bardzo nieregularnie. Odzywial sie niezdrowo, palil papierosy (angielskie, "555"). Najchetniej sie nie ubieral, lecz chodzil w bardzo starym szlafroku. Ubrania zmienial rzadko i mial je bardzo znoszone. Skorzane buty wkladal tylko z oficjalnych okazji. Gdy buty sie rozpadaly kazal ochronie nosic nowe by zmiekly. Mao, acz nie wyksztalcony, czytal bardzo wiele i znal olbrzymia ilosc klasycznych, chinskich dziel historycznych. Ze wzgledu na ciaglosc historia Chin dostarcza olbrzymiej liczby przykladow. Mao mieszkal w dawnej bibliotece cesarskiej. Niedaleko mieszkala tez jego zona, Jiang Quing i dwie corki. Mao byl kilkakrotnie zonaty (raz z woli rodzicow, trzykrotnie z wlasnej) i mial wiele dzieci z ktorych przezylo troje, dwie corki i syn. Mial tez bratanka, ktorym sie opiekowal. Dr Li szczegolowo opisuje zwyczaje Mao, jego nieregularny tryb zycia, ciagle podroze po Chinach. Mao jezdzil specjalnym pociagiem - bardzo wiele czasu spedzal w wojazach. Bal sie moze pozostawac w jednym miejscu, ciagle cos go ciagnelo do zmiany. Wiele miejsca w ksiazce poswiecone jest sprawom mesko-damskim, z kim, gdzie i ile osob bylo w lozku. Choroby weneryczne sa tez dyskutowane. Wszystko to dla amatorow owego "prywatnego zycia". Dowiadujemy sie wiele o towarzyszkach zycia Mao, o wieczorkach tancujacych urzadzanych dla znajdowania coraz to nowych znajomych. Rekrutowaly sie one z wojskowych zespolow estradowych, obslugi pociagow, czasem z grupy pielegniarskiej. Zawsze byly niewyksztalcone, ladne, mlode i politycznie sprawdzone. Najciekawsze sa jednak opisy politycznych akcji Mao. Kiedy planowal kampanie przeciw jakiemus przeciwnikowi politycznemu, Mao kladl sie do lozka na wiele dni, popadal w rodzaj depresji, lezal i myslal. Potem, gdy sie juz zdecydowal, rozpoczynal kampanie. A bylo tych kampanii za teniury dra Li wiele: rozmaite "rektyfikacje", sto kwiatow, wielki skok, dymarki, i wreszcie najwazniejsza - rewolucja kulturalna, w ktorej Mao probowal pozbyc sie wszystkich prawie kolegow z Politbiura (z niezlym zreszta skutkiem). Kampanie te mialy czesto jako odnosnik jakies wydarzenia z zamierzchlej historii Chin. Mao znal swietnie historie i choc byl samoukiem, wiedzial o politycznej historii bardzo wiele. Byly wiec akcje na temat uczenia sie od jakiegos cesarskiego urzednika sprzed trzystu lat, potepiano mandarynow sprzed tysiacleci. Sztuka czytania miedzy wierszami wzniosla sie na wyzyny nieznane w historii. Artykuly o cesarzowej z XIX wieku mogly byc wskazowka palacowej rewolucji. Opery sprzed kilkuset lat zyskiwaly nowe, zupelnie nieoczekiwane znaczenia. Prawdziwy raj dla semantykow i semiotykow. Poniewaz okresowo dr Li popadal w nielaske wiec i on musial jechac czasem na zapadle wsie i pracowac fizycznie. Szereg takich kampanii jest dosc dokladnie opisanych. Szczesliwie Mao czasem chorowal, a wtedy przypominal sobie, ze ma zaufanie tylko do dra Li i przywolywal go z powrotem. Dr Li prowadzil szczegolowe notatki opisujac swoje spotkania z Mao. Znaczna czesc ich (jak pisze) zniszczyl w czasie rewolucji kulturalnej gdy bal sie aresztowania. Potem jednak staral sie odtworzyc to co pamietal. Dodatkowo, jak mozna wnioskowac, pisal stale raporty i bez watpienia rozne dane do akt lekarskich. Wszystkie te informacje musialy byc dostatecznie szczegolowe by mogl opisac wiele ciekawych zdarzen z okresu przebywania z Mao. Byl obecny z Mao w czasie roznych plenow i posiedzen Politbiura. Czestokroc przysluchiwal sie im z sasiedniego pokoju. Czasem tkwil z uchem przy przyslowiowej dziurce od klucza. Bywal z Mao za kotara gdy ten w kulisach sluchal publicznych wystapien rywali. Po smierci Mao byl tez swiadkiem aresztowania "bandy czworga" - upadku zony Mao, Jiang Quing. Dr Li nie pisze o Mao z sympatia. Czestokroc wspomina ze probowal odejsc z odpowiedzialnego stanowiska. Trudno w to wierzyc. Odwrotnie, wszystkie te fragmenty zdaly mi sie sztuczne i psychologicznie falszywe. Wydaje mi sie raczej ze bylo mu dobrze i cieszyl sie dobrymi warunkami zycia. Oczywiscie byly momenty kiedy sie bal i musial zalowac przyjecia propozycji Mao. Jednakze warto zauwazyc ze, <>, wszystko dlan sie dobrze skonczylo, nie zginal w obozie reedukacji, nie paradowal w blazenskiej czapce. Odwrotnie - udalo mu sie wyprowadzic obu synow "na ludzi" i wyjechac do nich, ostatecznie do Chicago. Nie wspominam wielu interesujacych historii opisanych w ksiazce dra Li - recenzja bowiem ma raczej dac czytelnikowi pewne pojecie o zawartosci ksiazki i ewentualnie zachecic do lektury, nie zas ja streszczac. Kazdy znajdzie tam dla siebie cos interesujacego, tak amatorzy <> jak i entuzjasci <>. Bez watpienia ksiazka dra Li przybliza nam Mao Zedonga jako czlowieka. Za monumentalna postacia z pomnikow i fotografii kryje sie sprawny polityk, okrutny dyktator i reformator Chin. Historia oceni Mao jako jednego z wazniejszych cesarzy Chin. Ksiazka dra Li przedstawia mniej spizowy obraz Mao, jednakze tez godzien poznania. _________________________________________________________________________ Z cyklu: *kacik historyczno-kulinarny* Jurek Karczmarczuk LA MOUCLADE CHARENTAISE ======================= Zamierzam Wam podac przepis na malze po Szarentansku, a scislej biorac - na potrawe o dzwiecznej nazwie "La Mouclade Charentaise". Osoby, ktore z definicji nie znosza <> moga jednak niniejszy przepis przeczytac takze z innych powodow. Potrawa pochodzi z regionu Charente-Maritime, niecale 500 km na poludniowy zachod od Paryza. Mozna sie tam wybrac przejezdzajac przy okazji przez Turenie, zwiedzic piwnice win w Vouvray i kilka zamkow nad Loara, m. in. zamek w Blois, gdzie Henryk III kazal zarznac Gwizjusza. Wzmocnieni w ten sposob na duszy i ciele, posuwamy sie dalej na poludnie, wiedzac zreszta, ze Charente to jest rowniez i Cognac. Nad obszarem tym kroluje wspaniale tysiacletnie (przynajmniej!) miasteczko: La Rochelle. Teraz to juz nie to, odnowiony, ale podupadajacy port rybacki, cokolwiek zneutralizowany bliskoscia innych... , ale to czyste, wspaniale Stare Miasto, ale ta historia! Nb. port zostal powaznie uszkodzony w 1944 i 1945 r., gdyz Niemcy tak sie zakochali w tym miescie, ze nie chcieli sie poddac i bili sie z Francuzami az do 8 maja 1945 r.! Wierzyc sie wprost nie chce, ale to jest tradycja tego miejsca. La Rochelle przeszla dwa potworne oblezenia podczas wojen religijnych. Uparci mieszkancy jakos nie chcieli zgodzic sie z demokratyczna zasada, ze wiekszosc (katolicka) ma racje i wladze, tylko chcieli sobie po swojemu. Znaczy sie, nie odpowiadala im zasada, ze jak ktos ma wladze, to moze sobie absolutnie wszystko, naiwniacy tacy. W 1573 r. cytadele oblegal przez pol roku niejaki Edward Aleksander, wtedy ksiaze d'Anjou, o ktorym wszyscy wiemy cos niecos, bo to przyszly Henryk III zwany u nas Walezym. Ale slabowity byl i skonczylo sie pokojem w Boulogne, koncem IV Wojny Religijnej, zgoda na wolnosc sumienia dla protestantow i wolnosc kultu w La Rochelle, Nimes i Montauban. Potworny blad ze strony katolikow (a moze "chrzescijanskich kregow", jak by to celnie ujal nasz Prymas)! Katolicy nie mogli przymykac oczu na te bezecna agresje ze strony agresywnej mniejszosci protestanckiej (jak by powiedzial jakis, na przyklad, Dostojnik) i wszczeli, bodajze w 1627, wojne totalna, pod dowodztwem niejakiego Richelieu, ktoremu najwyrazniej nudzilo sie na Dworze, bo jak dlugo w koncu mozna uzerac sie z d'Artagnanem i pozostalymi trzema pijaczynami. (Dobra, przepraszam, wiem. D'Artagnana jeszcze wtedy nie bylo.) La Rochelle skapitulowala po calym roku oblezenia i po utracie prawie 13 z 18 tysiecy mieszkancow. Odwolano przywileje miejskie, zniszczono mury obronne. Przywrocono wiodaca role Par... tfu!!! Owczarni, ale znowu czegos nie dopatrzyli i w zasadzie kult protestancki nie podlegal sadowemu karaniu, tylko byl delikatnie odradzany. Chyba daleko odeszlismy od tych malzy, ale powoli sie zblizamy. Wyslijcie kogos po te mule, zgrubsza po jednym litrze na osobe. Mule maja byc dosc spore. Zbyt male maja nieduzo smaku, wiecej przy nich roboty i danie nie ma wlasciwego charakteru. I posluchajcie jeszcze paru slow, bo sie rozpedzilem. No, bo trzeba pamietac, ze jeszcze wtedy *w zasadzie* obowiazywal edykt Nantejski, podpisany 13 kwietnia 1598 przez Henryka IV Nawarskiego. Mial on *ostatecznie* zakonczyc wojny religijne i w duchu chrzescijanskiego pojednania zapewnic wszystkim godna, ludzka koegzystencje. Zeby juz nie bylo tak, ze dzis ktos powie: "nie lubie baraniny i ludzi z Polski / Macedonii / Grecji, niepotrzebne skreslic", tfu, znaczy sie: "nie lubie kalwinow", a jutro powtorzy to samo wyciagajac zza pazuchy bron ognista przeciwko tej baraninie. Edykt byl znakomity, 93 artykuly ogolne i 56 tajnych (zeby nie denerwowac bardzo tolerancyjnego, ale nerwowego plebsu katolickiego). Byla w nim i wolnosc sumienia i kultu, byly przepisy dotyczace wynagrodzen pastorow i prawa dotyczace sluzby wojskowej protestantow, a takze ustalenia dotyczace szpitali, studiowania itd. Bardzo to bylo kompletne i formalne. I zgrubsza sie pokrywalo z tym, co protestanci mieli np. w Polsce, choc u nas nie wszystko zapisano. A tu zapisano i fragmenty czyta sie dzieciom w szkolach. Byly uciazliwe drobiazgi, np. dziesiecine Kosciolowi Katolickiemu trzeba bylo placic, co jeszcze raz pokazuje, ze Kosciol Katolicki juz wtedy odroznial sprawy Boskie od ziemskich i w sprawach Boskich czasami ulegal... Byl tez zakaz praktykowania kultu protestanckiego w Centrum i w promieniu 100 km od Moskwy, tzw. Piervyj Krug. Psiakosc, co za bzdury plote! Oczywiscie chodzilo o Paryz, a promien Kruga wynosil 5 mil. Macie juz te malze? To prosze je dokladnie umyc, odrzucic polamane i podejrzane. Powinny byc zamkniete. Jedna zepsuta moze nam zniszczyc cale danie, wiec nie przesadzajcie z tolerancja! Lepiej wyrzucic kilka zdrowych, niz zostawic jedna grzeszna, ta zdrowa zasada Inkwizycji oraz Sprawiedliwosci Ludowo-Rewolucyjnej w naszym zboznym dziele kulinarnym obowiazuje do dzis. Mozna juz tez zaczac palic stos, tfu, znaczy sie podgrzewac piekarnik. Edykt Nantejski byl strasznym ciosem dla tych, ktorzy uwazali, ze nikt nie mial nic do gadania, za wyjatkiem tych, ktorzy Sobie Takie Prawo Przyznali Bedac Obleczonymi w Purpure. Wiec parlamenty Paryza i Grenoble zarejestrowaly prawa nantejskie w 1599, szereg innych miast w 1600, a Rouen dopiero w 1609 r. No, ale Rouen, ktore bardzo lubie, nawet tam jezdzilem na jakies wyklady, to w ogole znane jest ze swojej chlubnej tradycji spirytualnej, w koncu tam spalono Joanne d'Arc. Wreszcie jednak nad Francja zaswiecilo Slonce. I w chorach anielskich, uroczyscie, podniosle i dobrotliwie, w pazdzierniku 1685, w Fontainebleau (polecam!) Batiuszka Sloneczko nasze, Ludwik XIV podpisal edykt likwidujacy protestantyzm we Francji (za wyjatkiem Alzacji, ale to juz wiecie dlaczego, Ren za blisko, zza Renu smakowity zapach smazonych bratwurstow sie rozchodzi, a pieniadze dla wojska wydane na ciasteczka dla Austriaczki, ktorej zreszta jeszcze nie ma na swiecie). Notabene do odwolania edyktu Nantejskiego podpuscila krola tez baba, Madame de Maintenon, ciekaw jestem po co. Niektore kregi intelektualne w Europie sie oburzyly. Jak tak mozna, co za nieprzyjemna niespodzianka?! Wszak w edykcie Nantejskim stalo, ze "jest on wieczny i nieodwracalny"! Hm... niespodzianka? Przeciez juz w 1629 r. tzw. pokoj w Alais (edykt Alezyjski) likwidowal protestantom pewne przywileje polityczne i wojskowe, gwarantowane przez Henryka. Ludwik XIV od poczatku nie ukrywal swojej niecheci do innowiercow i przyklaskiwal temu caly katolicki kler i znaczna wiekszosc ludnosci, ktora zawsze uwazala edykt Nantejski za prowizorke. W polowie 17 wieku we Francji bylo ledwo milion protestantow, wiec z kim tu rozmawiac po partnersku? Byly to raczej male pieski, a nie grozne brytany, ale cos mi sie wydaje, ze te analogie posuwam za daleko. Skad ja sie takich sformulowan nauczylem?... Krol chcial dobrze. Do 1679 r. zezwalal i zachecal do oddawania legitymacji, znaczy sie chcialem powiedziec, do przechrzczen, o ile to slowo ma w tym kontekscie sens. Jesli ktos, np. jakis chrzescijanin, uwaza, ze nie ma, to ja sie z nim zgadzam, co nie przeszkadza temu, ze zmieniajacych wiare (dlaczego poprawiacie mi slowo "wiare" na "wyznanie"? Co ja mam z tym wspolnego?) czesto powtornie chrzczono w sposob upokarzajacy, czy uwlaczajacy godnosci ludzkiej... Dobry krol w 1676 r. z wlasnej kiesy utworzyl nawet fundusz przechrzczen, znaczy sie nawrocen, oczywiscie. A potem sie zaczelo na serio. Usuwanie z urzedow i przyjmowanie na miejsce protestantow innych fachowcow, zgodnie ze specjalnymi listami imiennymi plodzonymi przez Urzedy Centralne i ich Spowiednikow (slowo Nomenklatura znaczylo wtedy co innego), intensywne zachecanie do samokrytyk i zbiorowych podpisow pod pismami Uroczystego Wyrzeczenia sie Herezji i Powrotu na Lono, przymusowe sluby katolickie itd. Duchowni, pisarze i publicysci protestanccy, ktorzy trwali w bledzie byli zmuszani do emigracji. Natomiast laikat protestancki, normalni szarzy ludzie - wrecz przeciwnie - mieli zakaz opuszczania kraju. Jesli komus to cos przypomina z 20 wieku, w oparciu o calkiem inne doktryny, to nie moja wina. No, ale za Ludwika za probe zbrodni zbiegostwa w zasadzie byly tylko galery. Nie ma dokumentow swiadczacych o centralnych dyrektywach typu: "zaczekaj az wyjdzie na mur, a wtedy zestrzel, zeby spadal z wysoka", najwyrazniej od tego czasu cywilizacja poczynila postepy. Odwolanie edyktu z Nantes ludnosc przyjela burnymi aplodismientami pierechodiajuszczimi w owaciju. Emigranci wyjechali, zasilili swa wiedza ekonomiczna, swa sztuka i architektura sasiednie kraje (tak powstal palac w Maastricht), tak powstalo szereg dziel w Prusach i Anglii. Ba, jeden z emigrantow do Anglii, pastor Desaguliers przyczynil sie znacznie do powstania i rozwoju masonerii, przez ktora Lud po dzis dzien cierpi same nieszczescia, ale niektorzy (np. nasz dwutygodnik) na nich zeruja. No ale przejdzmy do Rzeczy. ----------------------------------------------------------------------- Przewidziec, jak wspomniano po ok. litrze malz na osobe, tj. 4 litry na cztery osoby. Odradzam probe zrobienia tego w ilosci 20 litrow na 20 osob, bo moga byc klopoty. Reszta danych liczbowych odnosi sie do 4 l malz. Malze winny byc *duze*. Umyc je, obdrapac, jesli sa porosniete, a nastepnie wrzucic do duzego garnka i zalac szklanka bialego wina, dodac pare rozgniecionych zabkow czosnku i <>: pietruszka, tymianek, troche lisci selera itp. Przykryc i na ostrym ogniu doprowadzic do zagotowania i pelnego otwarcia malz. Pewnie ok. 8 minut. Malze sie otworza, plyn sie z nich wyleje, zagotuje i moze wykipiec, wiec uwazac. Wino nie powinno byc slodkawe, a raczej troche cierpkie. Zadne <>, po prostu w miare przyzwoite wino stolowe, osobiscie uzywam chetnie Gros Plant Nantais, bo tanie a nazwa dobrze mi sie kojarzy. Odstawic z ognia, ochlodzic. Rozlamac muszle, wyjac zen malze. Jedna z pokryw z kazdej muli wyrzucic. Pozostale ulozyc bardzo gesto na duzej blasze, ktora pojdzie do piekarnika. Plyn z gotowania malz zlac do innego garnka, jesli jest piaseczek, to przefiltrowac przez gaze, albo zdekantowac i zlac z gory. Wziac 4 - 6 sporych szalotek, obrac, pokroic, udusic na masle, ok. 50 g masla. Gdy zacznie sie rumienic, wsypac ok. 2 dag maki, energicznie przemieszac, chwileczke rumienic i zaczac powoli dolewac plyn. Sos winien zgestniec, uwazac na kluszczenie i przywieranie. Pewnie trzeba go pogotowac z 10 minut. Sprobowac, czy nie trzeba dosolic, ewentualnie dodac troche pieprzu. Dodac szczypte curry i 4 lyzki bardzo gestej smietany. Curry oczywiscie jest jednym z licznych wariantow. Polecam takze szafran. Ale raczej nic ostrego. Do kazdej skorupki wlozyc jej uprzedniego wlasciciela i zalac sosem. Jesli skorupy sa duze, a malze male (jest to gatunek zwany w sklepach <>, po lacinie zapytajcie Mirka Bielewicza), wtedy nie krepowac sie, tylko wsadzac po dwie, albo trzy. Lekko posypac tarta bulka i wsadzic na kilka minut do bardzo goracego piekarnika. Podawac gorace. Nie wylewac calego sosu na malze. Przechowac czesc w sosjerze i podac razem z malzami i bialym, sypkim ryzem, np. <>. Jedzac, przemyslec zagadnienia tolerancji i wolnosci sumienia w swietle zlocistych odblaskow Pouilly Fume '86. Nie udlawic sie skorupka. ________________________________________________________________________ Reakcja Andrzeja Pindora na felieton Darka Galasinskiego o "Home Page" WWW zaoferowanej przez CIA turystom Internetu. Andrzej Pindor//Darek Galasinski LISTY DO REDAKCJI ================= CIA i Polska ------------ Z duzym zaskoczeniem przeczytalem artykul o informacji o Polsce w wydaniu CIA. Moim zdaniem Autor czepia sie zupelnie bez sensu. Choc sam przyznaje, ze ilosc miejsca jest ograniczona i trudno tam wszystko zmiescic, to nie wyciaga z tego dostatecznych wnioskow. Polska scena polityczna jest skomplikowana i trudno miec pretensje, ze opisy partii sa skrotowe, zreszta wiele tych partii ciagle sie dzieli i laczy. Najlepszy dowod, ze podzialy sa niejasne. Ja sie w tym sam ciagle gubie, trudno miec pretensje do CIA, ze troche sie gubi. Oczywiscie policzenie Kwasniewskiego dwa razy to wyrazne potkniecie, ale w wielu innych sytuacjach pretensje autora sa nieuzasadnione. Ciagle szafowanie terminem "szpiedzy" moze ma byc smieszne, ale tez troche wykazuje na okreslona perspektywe z jakiej autor patrzy. Ostatecznie nie wszystkie materialy jakie zbiera CIA podpadaja pod termin "szpiegowskie" - czy aby zebrac krytykowane informacje trzeba bylo szpiegowac? No i przyganial kociol garnkowi - autor ma pretensje do CIA o niescislosci a sam dobrze nie przeczytal: nasmiewa sie, ze wg. CIA polska linia brzegowa wynosi 200 km - gdzie on to znalazl? Przeciez stoi jak byk: Coastline: 491 km. Andrzej Pindor, (pindor@breeze.utirc.utoronto.ca) - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Darka Galasinskiego odpowiedz na list: 1. Analiza tekstu sprowadza sie w duzej mierze do analizy wyboru, ktorego dokonal autor. Z wyborem owym mamy do czynienia zawsze, nigdy nie jest tak, ze nadawca ma nieograniczona swobode w konstruowaniu wypowiedzi, a co za tym idzie w konstruowaniu rzeczywistosci za pomoca jezyka. Cala dzialalnosc jezykowa ludzi polega na wyborze, wlasnie dlatego ze ilosc miejsca jest zawsze ograniczona. Co wiecej, im bardziej ograniczona (<>: wiadomosci w mediach), tym analiza jest ciekawsza. Sytuowanie sie na pozycji, ze nie nalezy analizowac, bo malo bylo miejsca, a sytuacja skomplikowana (takie wlasnie stanowisko zdaje sie zajmowac autor listu) jest pozbawione podstaw - zarowno logicznych, jak i metodologicznych - wskazuje na to miedzy innymi istnienie lingwistyki czy prasoznawstwa. Dziedziny owe zajmuja sie wlasnie analiza wyboru (na roznych poziomach, rzecz jasna), ktorego dokonuja nadawcy komunikatow. 2. W tekscie moim nie czepiam sie, ani nie mam pretensji. Ja jedynie opisuje, a to co innego. 3. Co do uzycia slowa "szpiedzy", to kwestia stylu (zgadzam sie rowniez, ze nie jest to kwestia niewinna, ale niewinnego jezyka nie ma) i przyjmuje, ze moze sie to nie podobac. Mnie sie podobalo - mamy rozne gusta. Uzywalem tego slowa rowniez dlatego, bo wydawalo mi sie, ze CIA zajmuje sie wlasnie wywiadem - a mniej eufemistycznie powiedziawszy, szpiegowaniem. 4. Na koniec wyznanie kotla - przepraszam za pomylke - szpiedzy, pardon, pracownicy rzadowi USA, rzeczywiscie podali dokladna dlugosc linii brzegowej. Dariusz Galasinski (fa1922@wlv.ac.uk) _________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@info.unicaen.fr Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek) karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk) Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1995). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". _____________________________koniec numeru 119___________________________ .