______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Wtorek, 3.03.1998 ISSN 1067-4020 nr 162 _______________________________________________________________________ W numerze: Jerzy Jedlicki - Co mnie po "Tygodniku"? Izabela J. Bozek - Krotkie zycie Krystyny Wituskiej Jurek Krzystek - Belfegor Jurek Krzystek - Akademia wsrod plantacji _______________________________________________________________________ [Od red. Jerzy Turowicz, naczelny redaktor "Tygodnika Powszechnego" skonczyl niedawno 85 lat. Z powodzi gratulacyjnych tekstow okolicznosciowych wybralismy ponizszy, z ktorym sie identyfikujemy.] "Tygodnik Powszechny - Apokryf", grudzien 1997. Jerzy Jedlicki CO MNIE PO "TYGODNIKU"? ======================= Pytanie to, w tytule postawione tak smialo, chocby z najwiekszym bolem rozwiazac by nalezalo. Ta strofa mistrza Ildefonsa brzeczy mi natretnie w uchu od dnia, kiedy Redakcja przez telefon zadala mi podobne pytanie, choc nie recze, czy dokladnie tak sformulowane. A wiec skad mnie, bezboznikowi, do "Tygodnika"? (Na pytanie odwrotne, co "Tygodnikowi" po mnie i po takich jak ja, niech on sam sie wypowiada). Porzucilem wiare albo moze wiara mnie porzucila, gdym mial 16 lat: rozstalismy sie lagodnie, choc wyglada na to, ze definitywnie. A chociaz do dzis uwazam, ze przezycia religijne wczesnej mlodosci wzbogacily mnie duchowo i chociaz nie odczuwalem potem najmniejszej pokusy, aby kogokolwiek zarazac swoja niewiara, to jednak nie czuje sie wcale ubozszy w moim swiecie bez zaswiatow i bez niesmiertelnosci. Coz zatem sprawia, ze od pol wieku czytam "katolickie pismo spoleczno-kulturalne", a co najmniej od cwierci wieku czuje sie z nim jakos zwiazany i chetnie, choc niezbyt czesto, jakies kawalki do niego posylam? Gdy sam sie nad tym zastanawiam, znajduje jedna tylko prosta odpowiedz. Wieksza czesc mojego zycia przyszlo mnie i mojemu pokoleniu spedzic w czasach kiedy pogarda dla ludzi innego szczepu, wyznania, narodu, klasy, wieku, przekonan badz stylu zachowan byla raczej norma anizeli wyjatkiem w zyciu publicznym, a nieraz i w prywatnym. Nie moglbym powiedziec, ze sam bylem na to zawsze odporny. Z czasem pojalem jednak, ze nie co innego, jak kultura pogrady staje sie podscieliskiem nienawisci i zbrodni, zwlaszcza zbrodni masowej i zalegalizowanej. Nie mam bynajmniej pewnosci, ze czasy takie odeszly w bezpowrotna przeszlosc. Przeciwienstwem pogardy jest poszanowanie ludzi wszelkiego stanu, czlowieka jako czlowieka. Nie wierze w cywilizacje milosci, bo jesli milosc znaczy tu nie wiecej niz wspolczucie i milosierdzie, to jest to wciaz wezwanie do swietych, a nie do zwyklych ludzi, ktorych zdolnosc uczuciowa jest ograniczona do kregu osob najblizszych. Ale lacinskie slowo <>, jak mnie poucza slownik Kumanieckiego, oznacza nie tylko milosc, takze szacunek, co w jezyku polskim jest czyms zgola innym. Otoz wierze w cywilizacje szacunku jako pewien ideal wychowaczy i, co wiecej, widze w swiecie wspolczesnym wcale niemale na tej drodze postepy. Trudno w tak krotkim wyznaniu rozwodzic sie nad tym, jak taki ideal rozumiem; dosc powiedziec, ze odrozniam go od postulatu tolerancji, ktory traci protekcjonalizmem, a z drugiej strony nie uwazam, izby szacunek dla drugiego czlowieka i jego przekonan mogl byc bezwarunkowy. Jest to jednak postawa, na ktorej mozna i warto budowac kulture wspolzycia. Jako historyk widze, ze idea poszanowania ludzkiej godnosci i sprzeciwiania sie etyce pogardy moze czerpac uzasadnienie z wiary chrzescijanskiej, ale rownie dobrze, a nawet czesciej, brala je z innych zrodel. Takze u nas latwo bylo i jest spostrzec, ze postawa ta nie pokrywa sie z zadnym wyborem swiatopogladowym. Otoz "Tygodnik Powszechny" zawsze byl wierny zasadom cywilizacji i szacunku, co szczegolnie dawalo sie zauwazyc i ocenic w takich chwilach, kiedy zalewala nas fala pogardy i klamstwa grozac wyzwoleniem w nas samych podobnej reakcji. Byl jedynym moze pismem w Polsce, ktore falom takim niezmiennie stawialo tame. Ma tez "Tygodnik" szczescie, ze -- obok "Kultury" -- jest jedynym polskim czasopismem, ktore od poczatku, przez 52 lata (z trzyletnia przerwa), jest kierowane przez jednego czlowieka. Czlowieka madrego, dobrego i stanowczego, gdy trzeba. W mocnej i jasnej zbroi. Drogi Panie Redaktorze: choc bezboznik, rad jestem, ze mamy wspolnego patrona. Co prawda odkryto podobno, ze nigdy nie istnial, ale jako ludzie mocnej wiary przyznajecie mimo to medale z jego wizerunkiem i chwala wam za to. A w kazdym razie ten smok, ktorego ow swiety rycerz wciaz przebija swa wlocznia, istnieje i nie ludzmy sie, ducha tak latwo nie wyzionie. Trwajmy zatem w nadziei, ze nas nie zatruje swoim oddechem. _______________________________________________________________________ Izabela J. Bozek KROTKIE ZYCIE KRYSTYNY WITUSKIEJ ================================ I Am First a Human Being: The Prison Letters of Krystyna Wituska Edited and Translated by Irene Tomaszewski Vehicule Press 1997, 217 pp, $16.95 ISBN 1-55065-095-5 http://www.cam.org/~vpress Staroswiecka fotografia w kolorze sepii umieszczona na okladce ksiazki przedstawia mloda dziewczyne w dlugiej balowej sukni. To Krystyna Wituska, aktywna uczestniczka polskiego Ruchu Oporu. Aresztowana w 1942 roku, zostala stracona dwa lata pozniej w wiezieniu w Halle-Saale. Czytelnik kanadyjski dostaje oto tlumaczenie listow pisanych przez Wituska w trakcie jej pobytu w niemieckich wiezieniach. Ich wyboru i przekladu dokonala Irene Tomaszewski w oparciu o polskie wydanie "Na granicy zycia i smierci: listy i grypsy wiezienne Krystyny Wituskiej", Panstwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1970, opracowanie Wanda Kiedrzynska. Jak pisze we wstepie tlumaczka Irene Tomaszewski, listami Krystyny Wituskiej zainteresowala sie pod wplywem dr Ireny Bellert, mieszkajacej w Rawdon, w Quebeku, ktora umozliwila jej kontakt z Tomaszem Steppa. Oboje, zarowno dr Irena Bellert jaki i Tomasz Steppa, bedac spokrewnieni z rodzina Krystyny Wituskiej, dostarczyli tlumaczce wiele nie publikowanych dotad informacji przyblizajacych zarowno postac autorki listow, jak i szczegoly zycia calej rodziny w okresie przedwojennym i podczas okupacji. Wstep ksiazki stanowi detaliczny i solidny, oparty czesciowo na nie publikowanych pamietnikach siostry Krystyny, Haliny, obraz rodziny Wituskich i warunkow, w jakich wyrastala ta mloda dziewczyna. Dodatkowe szczegoly pochodza z przeprowadzonych przez tlumaczke wywiadow z Helga Grimpe, adresatka czesci listow, oraz z Maria Kacprzyk-Tabeau, wspolwiezniarka Krystyny w Moabicie. Irene Tomaszewski przekladajac listy Wituskiej na jezyk angielski zadbala nie tylko o faktograficzna strone calego przedsiewziecia. Jak sama pisze we wstepie - niezwykle trudno bylo przelozyc na jezyk angielski cala game emocjonalnych polskich okreslen i idiomow, oddac gradacje uczuc dojrzewajacej w sensie spolecznym, skazanej na smierc dziewczyny. Listy te bowiem staly sie swoistym dziennikiem, zapisem wieziennego zycia, ale takze duchowego i intelektualnego rozwoju ich autorki. Milosc do rodzicow i troska o nich, troska o przyjaciol i wspolwiezniarki przeslania widmo majacej nadejsc smierci. W listach znajdzie tez czytelnik glebokie przemyslenia dotyczace patriotyzmu, obowiazku wobec narodu i obowiazku czlowieczenstwa. Jak pisze Czeslaw Milosz: "Listy Krystyny Wituskiej sa niezapomnianym swiadectwem godnosci i odwagi ludzkiej". Krystyna Wituska urodzila sie w 1920 roku, w majatku Jerzew w Wielkopolsce. Poczatkowa jej edukacja przebiegala w domu, ale tuz przed sama wojna, cierpiac na dolegliwosci plucne, wyjechala do prywatnej szkoly w Szwajcarii. Stamtad powrocila latem 1939 roku. W grudniu 39. cala rodzina zostala zmuszona do opuszczenia majatku i przeniesienia sie do Generalnej Guberni. Tutaj nastapilo rozdzielenie: Siostra Krystyny zamieszkala ze swym nowo poslubionym mezem, Januszem Steppa, ojciec osiadl w opuszczonym majatku pod Warszawa, Krystyna zamieszkala wraz z matka w Warszawie. Wiemy, ze dosc wczesnie zaangazowala sie w prace konspiracyjna. Pod koniec 1941 roku zwiazana byla z ZWZ. Doskonale znajac niemiecki otrzymala zadanie zbierania informacji militarnych dotyczacych sil Wermachtu. Ostrzezona przez niemieckiego oficera, na jakis czas zaprzestala swojej dzialalnosci, by do niej wkrotce powrocic. Przypuszczajac, iz moze zostac aresztowana, opuscila latem 1942 roku Warszawe. Po pobycie na wsi powrocila do stolicy i do pracy konspiracyjnej. Aresztowana, przebywala na Pawiaku. Przesluchiwano ja w Alei Szucha. 22 pazdziernika 1942 roku Krystyne Wituska przewieziono do berlinskiego wiezienia na Alexanderplatz, a nastepnie umieszczono w Moabicie. Tam skazano ja na smierc przez zgilotynowanie. W grudniu 43. przeniesiono ja do Halle-Saale i tam tez oczekiwala na egzekucje, ktora nastapila 26 czerwca 1944 roku. W trakcie dwuletniego pobytu w wiezieniu Krystyna prowadzila korespondencje ze swymi rodzicami, z rodzenstwem Mimi Terwiel, niemieckiej dysydentki i swojej towarzyszki wieziennej, oraz z corka jednej ze strazniczek wieziennych, Helga Grimpe. Matka Helgi, Hedwig Grimpe zaaranzowala korespondencyjna znajomosc miedzy swoja corka a mloda wiezniarka, szmuglujac listy w obie strony. Przechowane przez Helge Grimpe listy, staly sie jeszcze jednym elementem tej niezwyklej kolekcji. Przetlumaczone pieczolowicie przez Irene Tomaszewski listy i grypsy Krystyny Wituskiej sa waznym przyczynkiem do dopelnienia obrazu polskiej historii wspolczesnej w oczach czytelnika anglojezycznego. Warto przypomniec, ze Irene Tomaszewski nie od dzisiaj podejmuje dzialania majace na celu przyblizenie polskiej historii wspolczesnej kanadyjskiemu czytelnikowi. Jest ona wspolautorka (wraz z Tecia Werbowski) ksiazki "Zegota: the Rescue of Jews in Wartime Poland". Ksiazka opatrzona jest szczegolowymi przypisami, lista osob wystepujacych w listach oraz dwoma dodatkowymi dokumentami: kopia listu zawiadamiajacego o wykonaniu wyroku smierci i kopia listu Helgi Grimpe do matki Krystyny Wituskiej, datowanego 1 grudnia 1946 roku. Pozytywna i wyczerpujaca recenzja ksiazki zatytulowana "Letters record prison life of bold anti-Nazi women" autorstwa Elaine Shatenstein ukazala sie w The Montreal Gazette. ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek BELFEGOR ======== Czas leci zbyt szybko. Juz dwa miesiace jak wrocilem z Paryza i obiecalem sobie, ze spisze wrazenia z Luwru, a tu nic. Doczekam sie jeszcze, ze cos napisze na ten temat Jurek Karczmarczuk? Trzeba wiec wiedziec, ze z Luwru mam wspomnienia dlugoletnie, siegajace roku 1964, kiedy to towarzyszylem mojemu Ojcu w pierwszej Jego (i mojej oczywiscie tez) wizycie we Francji. Sam nosilem jeszcze krotkie spodenki. Wizyte te pamietam nie tylko z powodu Wenus z Milo i Mony Lisy, ale i tego zdarzenia, ze na schodach pod Nike z Samotraki natknelismy sie na kolege Ojca sprzed wojny, z ktorym ostatni raz widzieli sie w 1939 roku. Nieco pozniej Luwr wbil mi sie w pamiec z powodu serialu francuskiego pt. "Belfegor, upior Luwru", ktory szedl w TVP w 1965/66 roku (dobrze pamietam daty) i w ktorym grala m.in. Juliette Greco. Serial ten sledzilem z zapartym tchem, a ciagnal sie on dobre pol roku, po pol godziny w odcinku, po czym przegapilem ostatni odcinek i nigdy sie nie dowiedzialem, o co w nim naprawde chodzilo. A chodzilo o niezwykle tajemnicze i grozne dla calego swiata sprawy, w tym o Rozokrzyzowcow, o ktorych nic nie slyszalem potem cale lata, az natknalem sie na nich ponownie przy okazji historii masonerii. A wiec dreszczyk emocji: Luwr, Belfegor, Rozokrzyzowcy i masoni... To byly jednak dawne lata. Od tamtej pory zdarzylo mi sie byc w tym gmachu wielokrotnie, a byl tez okres, ze niemal co roku. Tak bylo do 1988 roku, a potem dluga, bo 9-letnia przerwa spowodowana przeprowadzka na druga strone Oceanu. W grudniu 1997 nadarzyla sie ponowna okazja. Roznice w porownaniu z 1988 byly glebokie: W 1988 stala juz slynna szklana piramida na dziedzincu od strony Tuilerii, choc jeszcze nie funkcjonowala. Przyjrzalem sie jej i teraz, nadal nie widze w niej nic ciekawego architektonicznie, ale przyznac trzeba, ze rozwiazala ona wspaniale i funkcjonalnie problem wstepu do muzeum i rozprowadzenia po nim codziennych tlumow zwiedzajacych. Kiedys wchodzilo sie zwyklymi drzwiami bocznymi w skrzydle Denona, tzn. po prawej stronie patrzac od Tuilerii. Teraz schodzi sie w dol, ponizej poziomu dziedzinca, gdzie znajduja sie kasy i szatnie i skad rozchodza sie wejscia do poszczegolnych skrzydel budynku. Sposrod tych skrzydel jedno, nazwane Richelieu (po lewej stronie od frontu) zostalo bardzo niedawno, bo stopniowo od 1993, udostepnione publicznosci. Wczesniej, od XIX wieku miescilo Ministerstwo Finansow i sluzylo cokolwiek innym celom niz muzealne. Byla to prowizorka, spowodowana pozarem wlasciwego gmachu ministerstwa jeszcze hen w latach II Cesarstwa, ale nie ma podobno nic trwalszego niz prowizorka, a skrzydlo Richelieu tego najlepszym przykladem. W kazdym razie Mitterand wyprowadzil ministerstwo nieco w gore biegu Sekwany, do Bercy, zas powstala przestrzen wystawowa przeznaczono na rozgeszczenie dotychczasowych ekspozycji. Najwyzszy chyba byl po temu czas, bo muzeum pozbywalo sie juz eksponatow na korzysc innych placowek paryskich, w tym impresjonistow do Musee d'Orsay. Tak wiec do Richelieu przeniosla sie wiekszosc rzezby, choc nie cala. Znalezc tam mozna rzezbe renesansowa, barokowa i klasycystyczna, a takze czesc starozytnosci, jak Asyrie i Islam. Slynne lwy asyryjskie widzialem tylko z daleka, bo minalem sie z oficjalnym otwarciem calego skrzydla o dwa tygodnie, ale i to, co bylo udostepnione do zwiedzania, robilo ogromne wrazenie. Szczegolnie udane wg. mnie jest przejscie z Rue Rivoli na glowny dziedziniec, dostepne ogolowi bez oplacenia biletu, z ktorego roztacza sie widok na dwa podworce wewnatrz skrzydla Richelieu, Cour Marly i Cour Puget, oba przykryte wspolczesnie szklanymi sufitami a mieszczace monumentalna rzezbe hellenistyczna. Poza tym w Richelieu znalazla sie tez duza czesc malarstwa ze wszystkimi Flamandami, Holendrami i Niemcami na czele, jak rowniez wystawy, ktore mnie na ogol znacznie mniej pociagaja, a dotyczace kultury materialnej, czyli meble, wnetrza, szklo, porcelana, numizmatyka itd. itp. Co do malarstwa, pisalem juz poprzednio, ze uderza tempo, w jakim maleje liczba autentycznych Rembrandtow. Coraz to sie okazuje, ze dane arcydzielo namalowal nie sam mistrz, a ktorys jego uczen, a sam R. rozdawal tylko hojnie podpisy. Tu i owdzie wychodzi na jaw, ze dany obraz w ogole nie mial nic wspolnego z Rembrandtem, jak stalo sie to z kilkoma najbardziej znanymi dzielami R., w tym slynnym Mezczyzna w Helmie (zwanym Marsem) w berlinskim muzeum Dahlem. W kazdym razie w Luwrze autentykow R. zostalo tyle, co kot naplakal, a wiekszosc obrazow opatrzona jest tabliczkami "z atelier Rembrandta", czy "nieznany uczen R.". Nie jestem pewien, czy trend ten przeniosl sie juz za Ocean, i czy objal tez innych malarzy, mowilo sie juz bowiem wiele lat temu, ze liczba Van Goghow w samych muzeach amerykanskich znacznie przewyzsza liczbe obrazow kiedykolwiek przez niego namalowanych. Dwa pozostale skrzydla Luwru, czyli skrzydlo Sully'ego (otaczajace Cour Carree, czyli kwadratowy dziedziniec), oraz skrzydlo Denona, na prawo od centrum, rozwniez skorzystaly na ogromnym projekcie odnowy Luwru, (podjetym przez l'Etablissement Public du Grand Louvre) rozpoczetym u zarania prezydentury Mitteranda, w 1981 r., a ktorego ukonczenia juz nie dane mu bylo dozyc. Skrzydlo Sully'ego pochodzi czesciowo z epoki Franciszka I i Karola IX. Oprocz autentycznych wnetrz renesansowych, wieksza jego czesc przeznaczona jest na malarstwo francuskie, w tym takze np. wspomnianego juz na tych lamach Georgesa de La Tour, ktorego jednak nieliczne zachowane obrazy czasowo przeniesiono na wystawe w Grand Palais. Pod samym Kwadratowym Dziedzincem dokonano olbrzymich wykopalisk, w trakcie ktorych odslonieto fundamenty oryginalnego zamku wzniesionego w XII w. przez Filipa Augusta, ktory zostal zrownany z ziemia przez Franciszka I jako przestarzaly i niemodny. Fundamenty te mozna zwiedzac, i owszem. Przyznaje, ze mimo na ogol nienajgorszej orientacji udalo mi sie w nich zabladzic. Skrzydlo Denona bylo tradycyjnie najciekawszym miejscem Luwru, a to z powodu umieszczenia w nim takich ekspozycji jak klasyczna i hellenistyczna rzezba grecka z Wenus z Milo na czele i malarstwo wloskie od Giotta i Boticelliego do Leonarda. Poprzednio zreszta byli tam tez Flamandowie i Francuzi i ktokolwiek jeszcze, ale w ramach rozgeszczania ostali sie glownie Wlosi i bardzo dobrze. W efekcie mozna, przynajmniej w grudniu, spedzic z Mona L. pare minut jesli nie sam na sam, to w kazdym razie bez specjalnego scisku, zgielku i rozpychania sie lokciami. W czesci Wielkiej Galerii obok zas rozkoszowac sie Madonna na Skalach czy tez Janem Chrzcicielem jako cudownym efebem, pedzla tego samego tworcy. Tak, jest to magiczne miejsce i podziwiac mozna Francuzow za konsekwencje, z jaka l/adowali i l/aduja w nie miliardy frankow. Na koniec wiec odnosnik WWW do historii Luwru i nie tylko. Przyznaje sie, ze uzylem go w charakterze sciagaczki w napisaniu powyzszego, nie polegajac wylacznie na swej pamieci. http://mistral.culture.fr/louvre ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek AKADEMIA WSROD PLANTACJI ======================== Niezbyt czeste sa prawdziwe wydarzenia artystyczne, a szczegolnie muzyczne wsrod bagien i aligatorow, w sasiedztwie ktorych przyszlo mi mieszkac, ale na szczescie 15 mil na polnoc ode mnie zaczyna sie Georgia i plantacje, a zwlaszcza plantatorzy. Co maja do tego plantatorzy? A to, ze sponsoruja od czasu do czasu dobra muzyke i w zwiazku z tym do zupelnie prowincjonalnej dziury jaka jest miasto Thomasville w Georgii zjechala w zeszlym tygodniu brytyjska Academy of St. Martin-in-the-Fields, a konkretnie jej sklad kameralny, czyli smyczkowy. Celem krotkiego przypomnienia, zespol powstal w poznych latach 50-tych zalozony przez skrzypka z London Symphony Orchestra, Neville'a Marrinera. Zaczynal od muzyki barokowej i klasycystycznej i w miare szybko stal sie najczesciej nagrywanym zespolem instrumentalnym na swiecie, specjalizujac sie wlasnie w tych dwoch okresach muzycznych. Od tego czasu minelo 40 lat i zaobserwowac mozna duze zmiany. Sama Akademia ewoluowala w rozmiarach i przeksztalcila sie w zasadzie w orkiestre symfoniczna, rozszerzajac swoj repertuar na wiek XIX i XX i nagrywajac pelen repertuar romantyczny, moze bez Brahmsa i Mahlera, ale pomijajac niewiele poza tym. Powstala wiec potrzeba wyodrebnienia zespolu w kameralnym, smyczkowym skladzie i taki powstal szereg lat temu, prowadzony na zmiane przez skrzypkow Ione Brown i Kennetha Silito. Silito poprowadzil wlasnie orkiestre w zeszlym tygodniu w Thomasville. Szybki rzut oka na repertuar tego koncertu wystarczyl, zeby potwierdzic to, co bylo juz oczywiste od ladnych paru lat: ze mianowicie moda na zespoly 'autentyczne', czyli wykonujace stara muzyke na oryginalnych instrumentach albo ich kopiach, i w zgodzie z duchem i stylem epoki, wyparla z rynku zespoly takie jak Akademia i podobne, ktore pozostaly przy formule z lat 50- i 60-tych. W repertuarze barokowym dokonalo sie to juz co najmniej 15 lat temu; stosunkowo blizej czasowo (5-10 lat?) stalo sie to samo z muzyka klasycystyczna, czyli glownie Mozartem i Haydnem. Sluchajac pierwszego z dwoch bisow, fragmentu Divertimenta F-dur (KV137) Mozarta, mozna tylko westchnac: szkoda. Wracajac wiec do repertuaru, skladal sie on niemal wylacznie z muzyki przelomu XIX i XX wieku, z jednym uklonem w strone polowy XIX wieku. Nie wiem czy przypadkiem, czy celowo, trzech sposrod prezentowanych kompozytorow urodzilo sie w tym samym, 1874 roku: Gustav Holst, Arnold Schoenberg i Josef Suk. Brytyjczyk (choc ze szwedzkiego ojca) Gustav Holst jest kompozytorem znanym glownie w swiecie anglosaskim. Byl z zawodu puzonista i pozostawil po sobie spora spuscizne pisana na ten wlasnie instrument, jak rowniez na inne instrumenty dete i te utwory sa podstawa repertuaru brytyjskich orkiestr detych. Byl poza tym nauczycielem muzyki w kilku college'ach, w tym St. Paul's College. Najbardziej bodaj znanym jego dzielem jest cykl poematow symfonicznych "Planety", ktory nieodlacznie lokuje sie na jednym z czolowych miejsc w roznych plebiscytach popularnosci przeprowadzanych przez amerykanskie stacje radiowe. Cykl ten wymaga jednak duzej orkiestry, wiec w poniedzialek uslyszelismy cos innego, suite na smyczki z roku 1913 znana jako "St. Paul Suite", w nawiazaniu do szkoly, w ktorej wykladal Holst. Przyjemna to dla ucha muzyka, wykorzystujaca folklor brytyjski w tym takie tance jak 'jig', zas w ostatniej czesci znane "Zielone rekawy" (Green Sleeves). Nastepnym punktem programu byla slynna "Verklaerte Nacht" Schoenberga. Utwor, skomponowany oryginalnie na sekstet smyczkowy, zostal w pozniejszych latach zinstrumentowany na wiekszy zespol orkiestrowy. Powstal w 1899 roku, jest wiec mlodzienczym dzielem kompozytora. Od razu tez wywolal skandal zarowno z powodu podkladu literackiego (jest to utwor programowy oparty na wierszu Richarda Dehmela), jak i formy muzycznej. Po paru latach Schoenbergowi zwrocono honor. Dzis juz muzyka bynajmniej nie razi, tylko jawi sie wykwitem ekspresjonizmu i postromantyzmu, gdzie pobrzmiewaja echa Richarda Straussa. Dodekafonia i serializm mialy przyjsc parenascie lat pozniej. Niebywala ekspresja i zarliwosc udzielila sie i publicznosci, ktora na prawie 30 minut zdolala sie powstrzymac od zwyczajowych pokaszliwan, szeleszczenia papierkami i innych halasow. Po przewie uslyszelimy jedyny utwor w pelni XIX-wieczny, Feliksa Mendelssohna Capriccio i Scherzo op. 81, w oryginale na kwartet smyczkowy. Ujmujaco piekna to muzyka, pelna dobrego gustu i umiarkowania. Scherzo jest zblizone stylem do podobnego utworu ze "Snu nocy letniej", a jednak inne i zdecydowanie mniej znane. Capriccio obejmujace pelnych rozmiarow fuge jest swiadkiem studiow nad Bachem, ktorego muzyka tak zafascynowala i zainspirowala Mendelssohna. Program zakonczyla Serenada na smyczki E-dur op. 6 czeskiego kompozytora Josefa Suka. Suk, znany w swoim czasie skrzypek, byl bodaj zieciem Antonina Dworzaka i kontynuowal w swych kompozycjach dzielo rozpoczete przez tescia, popularyzujac czeskie elementy narodowe w muzyce. Wymiaru Dworzaka w kompozycji nie osiagnal, ale stworzyl sporo dobrej muzyki, w tym wspomniana Serenade, a takze wyksztalcil uznanych muzykow i kompozytorow nowszej daty jak Bohuslav Martinu czy Rudolf Firkusny. A teraz o wykonawstwie tej muzyki: Dokladnie tak, jak pamietam z lat 70- i 80-tych: wyjatkowo piekny dzwiek smyczkow, idealna precyzja gry zespolowej i zarliwosc, widoczna zwlaszcza u Schoenberga. Od pierwszych nut Holsta nie sposob bylo sie dosc zachwycic czystoscia dzwieku zarowno zespolu jak i samego Kennetha Silito, grajacego zreszta na Stradivariusie. W drugim z bisow, jednym z "Tancow rumunskich" Beli Bartoka, zaczelo to juz przypominac zabawe: imitacja muzyki nieodleglej od polskiej muzyki goralskiej na Stradivariusie... Ale w pozostalych utworach zabawy nie bylo, tam gdzie trzeba bylo byc powaznym, tam byli. Precyzja gry: ani jednego wejscia zbyt wczesnego albo zbyt poznego, ani jednego slyszalnego nie tyle kiksu, co drobnej nawet odchylki od idelnego tonu. 21 muzykow stanowiacych kameralny zestaw Akademii (sklad: 7 + 6 + 4 + 3 + 1) gra jak jeden instrument. Podejmujac poczatkowy temat: szkoda, ze oddano poletko muzyki klasycystycznej zespolom autentycznym, bo z cala pewnoscia jest na nim jeszcze miejsce na orkiestry grajace i wspolczesnie, byle tak dobrze, jak Akademia. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@info.unicaen.fr Archiwa: http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk) krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek) Copyright (C) by J. Krzystek (1998). Kazde powielanie wymaga zgody redakcji i autora danego tekstu. _____________________________koniec numeru 162__________________________ .