LEĆ Wisiałem tak już chyba z pół minuty. Trzymałem się parapetu okna spoglądając na swoje bose stopy i zastanawiałem się jak długo tak człowiek może wytrzymać. Po co rzucałem się za tą muchą? Co z tego, że usiadła na moje śniadanie? W sumie i tak sporo dla mnie zostawiła. Bo ileż mogła zjeść taka mała muszka? A teraz, moja ulubiona piżama w różowe króliczki falowała wokół ciała, poruszana przez delikatne powiewy porannego wiatru. Najgorsze było jednak to, że gumka utrzymująca dolną część wspomnianej garderoby była zbyt luźna i po pewnym czasie zaczęły pojawiać się "zakazane krajobrazy". - Patrz Monka jaka impreza była! - na balkonie w bloku naprzeciwko stał lekko łysiejący jegomość i zdecydowanie przywoływał swoją starą. - Wczoraj się schlał, a dzisiaj będzie fruwał patrz, patrz, o! - pokazywał na mnie palcem. Przyznam, że było mi trochę głupio, szczególnie za sprawą opadających coraz niżej gaci. Spróbowałem zrobić szpagat, dzięki czemu na chwilę powróciły na właściwą pozycję, zaraz jednak opadły ze zdwojoną siłą. - Danka do swojego pokoju! - małżonka lekko łysiejącego, tłusta baba z wielkim kokiem na głowie, energicznym ruchem wyrwała z pomiędzy balkonowych krat głowę swojej córki i wepchnęła ją w głąb mieszkania. - A pan, panie, powinien się wstydzić! Kto to widział tak wcześnie zwisać z okna, z gołą du... tyłkiem! - krzyknęła w moją stronę. Usłyszałem za sobą trzask zamykanych drzwi balkonowych. Poczułem ulgę. Szczerze mówiąc, myślałem, że będzie gorzej. Mogli wezwać sąsiadów i cały blok mógł teraz wpatrywać się w moje nagie pośladki. Zadowolenie jednak nie trwało długo. Szybko przypomniałem sobie o swojej koszmarnej sytuacji. Wisiałem uczepiony parapetu okna na czwartym piętrze i nic, poza puszczeniem się i zszybowaniem w dół, nie mogłem zrobić. Nagle usłyszałem świst skrzydeł i zauważyłem przelatującą jaskółkę. Ona również spoglądała w moją stronę, jakby zainteresowana dolną częścią mojego ciała. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie szuka miejsca na nowe gniazdo. - Zaraz, zaraz, co jest? - powiedziałem sam do siebie. - Ona sobie tu lata, koło mojej dupy, a ja nie mogę? Gdzie tu sprawiedliwość?! Cip, cip, cip, no chodź tu, malutka pokaż koledze jak to robisz. - zacząłem namawiać ptaszka. Jaskółka, jakby rozumiejąc o co mi chodzi, zrobiła z dumą jeszcze dwa kółka tuż przed moim nosem. Wydawało mi się, że widzę wykrzywiony w szyderczym uśmiechu dziób i słyszę jej piskliwy głos: "no spróbuj cwaniaku, spróbuj, chcę zobaczyć jak cię zbierają z chodnika." Nie mam zbyt dobrej wyobraźni, tym razem jednak widziałem pochylony nad sobą tłum gapiów, oglądający z zaciekawieniem moją ulubioną piżamę w różowe króliczki. - Niestety, nie wiem kogo mam za to winić, jednak człowiek nie potrafi latać. Odezwał się zdrowy rozsądek. - Jak to nie potrafi? A próbowałeś? - wtórował mu mój irracjonalizm. No tak, tak dziwnie się składa, że mam jedyną okazję spróbować. - Tak czy siak i tak skończę tam. - chciałem pokazać nogą gdzie i w tym momencie dolna część mojej piżamy opadła całkowicie i poszybowała w dół. Spojrzałem za nią i zobaczyłem jak rozpościera nogawki i miękko ląduje na ziemi. Mogłem jej jedynie pomachać gołymi nogami na pożegnanie. - Cholera - przekląłem - teraz to już leżę, a właściwie wiszę i to z gołą dupą. Nie mam wyjścia, muszę spróbować. Odczepiłem jedną rękę od parapetu i zacząłem nią delikatnie poruszać w górę i w dół. Poczułem, że ciężar mojego ciała spoczywający na drugiej ręce zaczyna się zmniejszać. Oczy zabłysły mi podnieceniem. Pomimo, że machałem tylko jedną ręką utrzymywałem się w powietrzu. Zwolniłem drugą rękę i... - Kurde nie spadam! - krzyknąłem podniecony - myślałem, że będzie trudniej. Po jakiejś minucie Zacząłem wywijać pętle i beczki. Latałem jak stery wróbel, a z piersi co chwilę wyrywał mi się okrzyk: LATAM! Podleciałem pod okno lekko łysiejącego. Stał z rozdziawioną gębą. - Widzisz łysy, latam! La- ta- mmm, MU! Zrobiłem korkociąg i zapikowałem po gacie. Ech, nie wiecie jaka to przyjemność tak sobie latać w ulubionej piżamie o poranku. Wzbijać się w górę i opadać, wzbijać się i opadać. Ech, To jest coś. Nie chciałem już wracać do swojego mieszkania, chciałem tak latać i latać bez końca. Przeleciałem więc nad miastem, nad łąkami, poszybowałem nad lasem. Czułem jak wiatr "obmywa" wszystkie części mojego ciała, czułem jak prędkość zatyka dech w piersiach, czułem, że żyję, czułem, że jestem wolny, czułem, że... zaschło mi w gardle i coś bym się napił. Wypatrzyłem w dole małe gospodarstwo. - Wspaniale, jest studnia - stwierdziłem, obniżając lot. Na podwórku, przed domostwem stała kobiecina, machając do mnie obiema rękami. - Dobrze trafiłem - pomyślałem, - muszą tu mieszkać wspaniali ludzie, skoro witają mnie już z daleka. Wkrótce kobieta przestała machać i zaczęła zaganiać kury do kurnika. Trochę mnie to zdziwiło, ale nic, lecę ostro. Będąc jakieś sto metrów nad ziemią, usłyszałem jej wołanie: - Zdzichu, Zdzichu, szybciej! W tym momencie na werandę domu wypadł chłop w żółtych kalesonach i z dwururką wycelowaną prosto we mnie. - No, choć tu, choć jascombku, teras ci pokase! - ksycał, (tfu) krzyczał sepleniąc. To już nie były żarty. I w tym momencie odezwał się we mnie ptasi instynkt. Zatoczyłem błyskawiczne koło, przelatując tuż koło baby i burząc jej fryzurę. Zacząłem wznosić się w powietrze, machając z całych sił rękami. - Łup, łup - usłyszałem za sobą głuche wystrzały. To Zdzichu wypalił z obu rur naraz. Wykonałem szybki zwrot na prawe skrzydło, tj. rękę i poczułem jak oba pociski przelatują tuż koło mojego lewego ucha. - A niech to! - wykrzyknąłem - ten idiota wziął mnie za ptaka! No debil, no, jak pragnę zdrowia, no!- byłem naprawdę wkurzony. Pogroziłem malutkim, podskakującym na podwórku postaciom. Co za czasy. Wody ze studni się napić nie można, bo od razu biorą cię za sępa, czy innego jastrzębia. - Jestem człowiekiem ciemnoto jedna! - krzyknąłem za siebie - CZŁOWIEKIEM! Cóż miałem robić? Frunąłem dalej. Wzbiłem się w chmury. Tu ogarnął mnie błogi spokój. Poczułem się jak anioł powracający do domu. Leciałem przez dłuższy czas, nie zastanawiając się gdzie i w jakim kierunku podążam. Po prostu poddałem się działaniu niosącym mnie prądom atmosferycznym. Hm, głupio się przyznać, ale po pewnym czasie zasnąłem. Najpierw poczułem lekkie muśnięcie, a następnie totalne uderzenie w brzuch. Na krótko zawisłem ma gałęzi jakiegoś wielkiego drzewa, szybko jednak się z niej ześlizgnąłem i zwaliłem jak kłoda na ziemię. - No to już żeś się facet nażył - pomyślałem leżąc na plecach i wpatrując się w przepływające po niebie chmury. - Nic się panu nie stało - nade mną stał gość w czarnym garniturze i meloniku. Wyglądał jak postać wyjęta z podręczników angielskiego. - Nie, chyba nic, dziękuję - przy jego pomocy udało mi się usiąść i sprawdzić stan kości. - Nieźle pan walnął, ale jeśli nic panu nie jest, to lecę bo spóźnię się do pracy - powiedział, po czym zatrzepotał rękami i wzbił się w powietrze. Przez chwilę patrzyłem za nim jak unosi się coraz wyżej. - A leć w cholerę - wyszeptałem. Otrzepałem piżamę i ruszyłem do domu na piechotę. AR2R