Na pożegnanie jedna łza. Moje imię? Nieistotne. Przecież nie muszę się wam przedstawiać. Owszem, mija- my się na ulicy. Czasami stoimy w jednym miejscu. Patrzymy na siebie. Od cza- su do czasu ktoś komuś nadepnie na nogę. Takie trywialne sprawy. Przy nich przecież nasze imiona nie są istotne, prawda? Niektórych z was pamiętam już całkiem dobrze. Ta pani, tak, właśnie ta z ma- łym pieskiem. Ona zawsze tutaj spaceruje o tej porze. Czasami dziwnie mi się przygląda. Nie wiem dlaczego. Czy ja patrzę na nią dziwnie tylko dlatego, że o stałej porze wychodzi z tym samym psem? Nie, I tak naprawdę, jest mi to obojętne. Ma ochotę, wychodzi, nie ma, nie wychodzi. Wygląda jednak na to, że wpadła w nałóg. No, ale dosyć żartów. O, widzicie tych trzech młodych-gniewnych? Oni też tu zawsze przesiadują. Za- wsze o tej samej godzinie. Wcześniej też mi się dziwnie przyglądali, ale chy- ba zdążyli się już przyzwyczaić do mojej obecności. Dziwne, przecież nie jestem nikim szczególnym. Stoję sobie tutaj spokojnie. Zazwyczaj w jednym miejscu. Co jakiś czas przypalam sobie papierosa. Czy jest w tym coś dziwnego? Wydaje mi się, że nie, ale przecież mogę się mylić. Ubio- rem też w żaden sposób się nie wyróżniam. Nie noszę jaskrawych kolorów, ani dziurawych butów. Włosów nie farbuję. A jednak coś sprawia, że ci sami ludzie przyglądają mi się, jakby w mojej osobie było coś szczególnego. Czy mieszkam tu w okolicy? Nie. Żeby dostać się do domu, muszę poświęcić tro- chę czasu. Mimo to, zawsze, zanim ruszę w jego stronę, przychodzę najpierw tutaj. To miejsce w jakiś sposób mnie przyciąga. Nie, nie ma w nim nic szcze- gólnego. Typowa, cicha uliczka. Typowy trzepak do dywanów, jeszcze bardziej typowe drzewo kasztanowe. Z tego wszystkiego jednak najbardziej podoba mi się ten trzepak. Jak jestem bardzo zmęczony, to mogę sobie na nim trochę przy- siąść. Fakt, czasami to jest niewygodne, ale lepsze to, niż nic. Wiecie, jest tutaj jeszcze jeden taki mały szczegół. Chodzi dokładnie o ten prześwit po- między ulicami. Co, nie wiecie o co chodzi? Takie przejście pod budynkiem. Teraz lepiej? Podparty jest czterema kolumnami. Dwie po jednej stronie, dwie po drugiej. Ja akurat upodobałem sobie te dwie, po stronie tej cichej uliczki, w cieniu. W zasadzie, na początku właśnie ten prześwit był celem mo- ich wizyt w tym miejscu. Przyznam jednak, że nie był głównym celem. Służył mi raczej jako nieważne co, wy z niego na pewno nie skorzystacie. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki ja z niego korzystałem. I nie myślcie sobie, że mam na myśli moje potrzeby fizjologiczne. Chociaż, wtedy wiedziałbym przynajmniej dlaczego ci ludzie tak dziwnie na mnie patrzą. Kilka razy spotkałem tu też mojego kolegę z pracy. Wierzcie mi, byłem chyba bardziej zaskoczony niż on. Od tego momentu moje poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło mi zawsze w tym miejscu jakoś się zachwiało. Nie chcę po- wiedzieć, że to coś strasznego. Po prostu, akurat w przypadku tego człowieka poczułem się jakoś tak, no właśnie, dziwnie. Mimo wszystko, spotkanie go właśnie w tym miejscu nie zniechęciło mnie do za- glądania tu. Zaglądania, to raczej mało powiedziane. Przyznam się, że na początku jednak trochę głupio się tu czułem. Pierwsze kilka razy. Spojrzenia tych ludzi trochę mnie peszyły. Czasami dało się nawet słyszeć kilka dziwnych komentarzy. Jedni się zastanawiali, czy przypadkiem nie sprzedaję prochów. Inni znowu, no nie, to pominiemy. Żadna z tych osób jednak nie wiedziała o tym, że się myli. Teraz już tylko dziwnie czasem pa- trzą. Pewnego wieczoru, Co, nie mówiłem o tym? Tak, przychodzę tu wieczorem. Nie tylko, ale przeważnie. Właściwie, to zazwyczaj wieczorem. To możemy jednak pominąć. W każdym bądź razie, pewnego wieczoru stojąc tutaj, paląc papierosa, widzia- łem tu dziecko. Pewnie, że nie ma w tym nic dziwnego. Nie o to mi chodzi. Dzieciak radośnie sobie brykał I śpiewał. Nieistotne jest to, co śpiewał. Faktem jednak jest, że przypomniał mi się w tym momencie pewien wieczór zwią- zany właśnie z tym miejscem. No, może nie konkretnie z tym, w którym teraz stoję. Było strasznie deszczowo, wieczór był jednak niesamowicie przyjemny. Troszkę ciężko się skończył. Nie mogę powiedzieć, że źle, dlatego użyłem sło- wa "ciężko". Gdy usłyszałem, jak to dziecko śpiewa, poczułem się, jakbym zo- stał przeniesiony w czasie, właśnie do tamtego deszczowego wieczoru. Uśmiech- nąłem się na myśl o nim. Ten wieczór przywiódł mi na myśl jeszcze inny. Też deszczowy. Bardzo deszczowy. Myśl o tamtym wieczorze związana jest jednak z innym miejscem, o którym może kiedyś wam opowiem. Na razie mogę tylko powie- dzieć, że w tamtym miejscu też nie ma nic szczególnego. Na pozór. Pewnie zastanawiacie się, po co ja to w ogóle opowiadam? Sam tego nie wiem. Może dlatego, że jest w tym miejscu coś, co mnie niesamowicie przyciąga? A może dlatego, że do tej pory nie potrafię zrozumieć dlaczego ci ludzie czasa- mi tak dziwnie mi się przyglądają? Nie to mnie jednak najbardziej zastanawia. Myśli, które mi w tym miejscu to- warzyszą są dalekie od tych ludzi. Owszem, czasami zdarza się, że z zamyśle- nia wytrąci mnie jakiś mały, głośno szczekający pies, któremu nie wiedzieć czemu akurat moja noga nie odpowiada. Zdarza się też, że czasami słyszę głos wołający czyjeś imię. Wtedy trochę bardziej się ożywiam, ale zawsze okazuje się, że chodziło o inną osobę niż ta, o której ja myślałem. Nie mylicie się myśląc, że na coś czekam. Zresztą, nieważne, na coś, czy na kogoś. Chyba jednak bardziej na coś. Chociaż, na kogoś też. W pewnym sensie. Jak do tej pory zawsze moje oczekiwanie było wynagradzane. Możliwe, że znowu użyłem złego słowa. Przecież nie przychodzę tam dla nagrody. W zasadzie, tylko ja znam powody, które kierują moje kroki akurat w tamtą stronę. Tylko ja wiem co sprawia, że postanawiam spędzić jeszcze trochę czasu poza domem. Czasami wydaje mi się to lepsze, niż udanie się w stronę własnych czterech ścian. Ktoś z was powie pewnie, że się mylę. Mi to jednak nie przeszkadza. Stoję tu. Zapalam kolejnego papierosa. Myślę, że ludzi, którzy mnie tutaj mi- jają intryguje nie tyle moja osoba, co fakt, że stoję przeważnie w jednym miejscu. Nieważne jak długo, ale to prawda, że zazwyczaj się nie ruszam. Od- powiada mi cień, który na mnie rzuca to zwykłe drzewo kasztanowe. Nie ma słońca, nie o tej porze. Ten cień bywa jednak bardzo dobrym przyjacielem. Po co to zmieniać? Zdarza mi się od czasu do czasu zrobić kilka kroków naprzód, ale naprawdę tylko kilka. Zaraz potem wracam do tego samego miejsca. Po ja- kimś czasie pojawia się coraz mniej ludzi. To też mi odpowiada. Nikt mnie wtedy nie rozprasza. Nikt nie odwraca mojej uwagi. Od czasu do czasu tylko przemknie ktoś tą zwykłą, cichą uliczką. Nie interesuje mnie kto to jest. Na pewno nikt, kogo bym oczekiwał. W tej chwili widzę, jak przy oknie stoją dwie osoby. W pomieszczeniu pali się tylko przyciemnione światło. Pewnie lampka, która stoi na półce, od drzwi po prawej stronie. Właściwie, jedna z tych osób siedzi na parapecie. Na szerokim parapecie, wy- jątkowo wygodnym. Wyjątkowo, jak na parapet oczywiście. Rozmawiają. Druga osoba nachyla się w stronę pierwszej, potem znów prostuje. Widzę jak gestyku- luje. Chyba wiem o czym rozmawiają. Tak mi się wydaje, że wiem. Myślę, że na pewno wiem. Jestem pewien, że wiem. Osoba, która siedzi na parapecie obejmuje ramionami swoje kolana. Myślicie, że to nieistotne? Możliwe, ale ja wiem dlaczego siedzi właśnie w tej pozycji. Możliwe, że nieistotne jest też to, co napiszę za chwilę. Osoba, która siedzi teraz na tym parapecie podeszła do niego zaraz po wejściu do mieszkania. Mo- żliwe, że dla was rzeczywiście jest to nieistotne... Ja jednak znam powód, dla którego to zrobiła. Myślę też, że wiem co ta osoba w tej chwili myśli. Myślę, że na pewno to wiem. Wiem co się dzieje w jej głowie. I nie tylko głowie. To też byłoby nie- istotne, gdybym teraz nie przeżywał tego samego. Gdybym nie znał powodów, które sprawiają, że to przeżywa. Gdybym nie znał powodów, które sprawiają, że ja to przeżywam. Widzę, że patrzy w moją stronę. Nie mogę mieć całkowitej pewności. Z drugiej jednak strony, czuję ten wzrok. Wiem dlaczego patrzy akurat w tą stronę. Mo- żliwe, że mnie nie widzi. Możliwe jednak, że nawet czuje moją obecność. Mimo tego, że jest ciemno, widzę tą twarz. Widzę ją bardzo wyraźnie, tak jak jeszcze godzinę temu. Tak dokładnie, jak w ten deszczowy wieczór, do którego przeniosłem się myślami dzięki niczego nie świadomemu dziecku. Tak wyraźnie, jak w deszczowy wieczór, z którym jest związane inne miejsce, ale o tym już chyba nie będę musiał opowiadać. Tak wyraźnie, jak w wiele innych wieczorów, dni, nocy. Wciąż jednak, gdzieś tam daleko, pojawia mi się ta jedna myśl. Dlaczego ci ludzie tak dziwnie na mnie patrzą? Przecież nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś szeptem życzy słodkich snów osobie, którą właśnie widzi. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale przecież nie ma nic dziwnego w przesłaniu pocałunku. Nie powinno chyba też być nic dziwnego w tym, że po ludzkiej twarzy płynie łza. Kolorowych I słodkich snów, Tobie, tam na parapecie. Wyjątkowo wygodnym, jak na parapet oczywiście. A wam, po prostu "dobranoc". Bernard "Eddie" Lipiński