Harry Harrison " I See You " >> Widze Cie << - tl. J. Kotarski Wahanie jest tendencja wszystkich ludzi. Gdy swiezo upieczony kierowca wsiadzie do wozu mozna miec pewnosc, ze wrzucajac bieg zawaha sie i w efekcie zamiast dwojki, wrzuci czworke. A gdy w koncu uda mu sie ruszyc do przodu, bedzie sie zastanawial jak ma jechac i woz popelznie po ulicy na podobienstwo weza dotknietego paralizem. Wahanie jest takze charakterystyczne dla instytucji. Prosze sobie przypomniec jak, i ile czasu jestescie zalatwiani w jakimkolwiek urzedzie. Wahanie jest rowniez udzialem maszyn, choc tu nalezaloby raczej mowic o dokonywanniu najlepszego wyboru sposrod istniejacych. Roboty sa maszynami humanoidalnymi i jest szansa na to, ze moze choc w nich uda sie zlikwidowac pewne minusy konstrukcyjne wystepujace u ludzi. Jesli w nich jakies odchylenia, to zawsze mozna je usunac. Tak, jesli nastapi to w pojedynczym przypadku, ale jesli odchylenie obejmie cala generacje? Albo cala klase? Moze sie zdarzyc, ze zostanie ono nie tylko nie naprawione, ale wprost nie zauwazone! Z powodzeniem moze sie zdarzyc, ze roboty stana na czele naszych rzadow czy sadownictwa. Robot kasjer lepiej sprawdzi autentycznosc czeku i szybciej wyplaci naleznosc niz czlowiek. Oczy robota beda lepsze i pewniejsze w tym wypadku niz ludzkie, tak samo zreszta jak przy funkcji straznika wieziennego. Beda lepiej strzegly tajemnic niz jakikolwiek czlowiek. Jest rzecza mozliwa, a nawet prawdopodobna, ze roboty beda przejmowaly wiekszosc funkcji, pelnionych przez czlowieka, ale czy moze sie zdarzyc, ze zastapia nas...? * * * * * Sedzia wywieral przygnebiajace wrazenie w swojej czarnej todze i olsniewajacym polysku chromowanej czaszki. Jego glos brzmial jak wyrok przeznaczenia - glosny i przejmujacy: --Carl Tritt, sad orzeka was winnym. W dniu 218 roku 2425 wykradliscie z zimna krwia z sejfu Marcux Corporation sume 318000 kredytow z zamiarem zatrzymania jej dla siebie. Wyrok brzmi - 20 lat. To ostatnie zdanie w uszach Carla zabrzmialo przerazliwie i odbijalo sie glosnym echem wewnatrz jego czaszki, 20 lat! - spojrzal w elektroniczne oczy sedziego - jedyna rzecza, jaka tam zobaczyl bylo luminescencyjne odbicie lamp oswietlajacych sale. Wyrok zostal wydany, zapisany w pamieci i nie bylo od niego apelacji. Sprawa byla zakonczona. W korpusie sedziego otworzyla sie klapka i 318000 kredytow nadal w firmowej kopercie wypadlo na stol. --Tu sa pieniadze, ktore ukradliscie, patrzcie jek beda zwrocone prawowitym wlascicielom - odezwal sie sedzia. Carl nie patrzyl, nie mial na to zadnej ochoty - przez okno widac bylo ulice rozjasnione blaskiem letniego, slonecznego poranka, a on mial 25 lat. Gdyby nie to, ze byl 25 letnim mezczyzna czul, ze wyplakalby sie, ale 25 letni mezczyzni nie placza. Zamiast tego nabral w pluca kilka glebokich oddechow. Dlaczego ja? Dlaczego ze wszystkich ludzi, ktorych znal, wlasnie on dostal tak wysoki wyrok? Dlatego, ze ukradl pieniadze? Zgoda, ale zeby za to dostac 20 lat? Lzy, ktorym nie pozwolil wyjsc na zewnatrz splynely mu do gardla tworzac tam kluche utrudniajaca oddychanie. Odchrzaknal i splunal przed siebie. Zanim slina zdazyla spasc na podloge z boku wytoczyl sie okraglutki automat porzadkowy i odezwal sie skrzekliwie: --Carl Tritt naruszyles Miejscowy Porzadek paragraf nr 14-668 przez wyproznianie sie w miejscu publicznym. Wyrok opiewa na dwa dni. Laczny wyrok 20 lat i 2 dni. Wypadl z sali i pognal w kierunku swojego mieszkania. * * * * * Reszta dnia uplynela pod znakiem petania sie po ulicach. Wedrowal po nich bez sensu i bez celu, az do calkowitego zmeczenia. A potem zobaczyl bar, cieple swiatlo w cieplym i przytulnym wnetrzu. Nacisnal drzwi i potem jeszcze widzial jak znajduacy sie wewnatrz zaprzestaja rozmow i odwracaja sie w jego strone, przygladajac sie z zainteresowanie bezskutecznym wysilkom otwarcia drzwi. Wtedy przypomnial sobie, ze jest skazancem, i ze zadne drzwi lokalu czy sklepu nie otworza sie przed nim. Ludzie wewnatrz musieli zrozumiec to samo, gdyz wybuchneli smiechem a on pognal przed siebie jak szalony. Gdy dotarl do mieszkania byl zobojetnialy i przygotowany na najgorsze. Ku swemu zaskoczeniu odkryl, ze drzwi sie otwieraja. Dopiero gdy wszedl do srodka, zrozumial wszystko - w korytarzu staly spakowane torby czekajace na niego. Niespodziewanie ozyl ekran video - nigdy nie przypuszczal, ze on tez byl sterowany przez centrale. Ekran pozostal ciemny, ale odezwal sie glosnik: --Ubrania i rzeczy osobiste niezbedne skazanemu zostaly dla ciebie wybrane. Twoj nowy adres jest na bagazach. Udaj sie tam natychmiast. Tego bylo juz za wiele. Bez sprawdzania wiedzial, ze ani korona, ani ksiazki, ani modele rakiet ani setki innych rzeczy, ktore cos dla niego znaczyly nie zostaly uznane za niezbedne. Runal w strone kuchni wylamujac po drodze zamkniete drzwi przy akompaniamencie wszechobecnych glosnikow: --To co robisz jest naruszeniem prawa. Zaprzestan tego natychmiast albo wyrok ulegnie podwyzszeniu. Glos nie znaczyl dla niego nic i to co mowil rowniez. Dostal sie do lodowki i siegnal po butelke. Palce zeslizgnely sie z gladkiej z gladkiej przezroczystej powierzchni, ktora oddzielala wnetrze lodowki od reszty swiata. Zniechecony powlokl sie w strone korytarza, scigany przez natretne glosniki obwieszczajace, ze jego wyrok ulegl podwyzszeniu o 5 dni. * * * * * Taksowki ani autobusy nie zatrzymywaly sie na jego zawezwanie, totez na swoja nowa kwatere zmuszony byl udac sie pieszo z torbami w dloniach. W koncu dotarl do dlugiego kwadratu jednolitych blokow zlokalizowanego w dzielnicy, o ktorej istnieniu nie mial pojecia. Ledwie znalazl sie na klatce schodowej uderzyl go przygnebiajacy klimat, jaki w niej panowal: skrzypiace schody, ciemne swiatlo, zakurzone podlogi i pajeczyny snujace sie we wszystkich katach. Musial sie wspinac na drugie pietro, zanim odnalazl swoj numer. Bez zapalania swiatla rzucil bagaz na podlge i dobrnal do lozka. Bylo to zwykle metalowe urzadzenie, ktorego nie spotykalo sie prawie poza muzeami. Diabelsko niewygodne, ale byl tak zmeczony, ze ledwie to stwierdzil, a juz zapadl w kamienny sen. Obudziwszy sie rano nie mial zadnego zamiaru otwierac oczu. Staral sie przekonac, ze to co mu sie przytrafilo bylo tylko zlym snem, ale szarosc przenikajaca przez zamkniete powieki wyprowadzila go z bledu. Z westchnieniem obrzydzenia otworzyl oczy i rozejrzal sie po pokoju. Byl czysty - i to byla jego jedyna zaleta. Umeblowanie skladalo sie z najprostrzych mebli: lozka, krzesla stolu. To wszystko oswietlone naga zarowka zwisajaca z sufitu. Na przeciwleglej scianie niz jego lozko znajdowal sie duzy, metalowy kalendarz, na ktorym mozna bylo bez trudu odczytac 20 lat, 5 dni, 17 godzin i 25 minut. Akurat gdy na niego spogladal rozlegl sie donosny szczek i ostatnia cyfra przeskoczyla na 24. Zanim skonczyl kontemplowac zegar, na nogi postawil go donosny glos: --Sniadanie jest podawane w jadalni pietro nizej. Masz 10 minut czasu. Glos pochodzil z gigantycznej tuby-glosnika o srednicy cos okolo 5 stop i Carl posluchal go bez dluzszego namyslu. * * * * * Jedzenie bylo podle, ale dajace sie przelknac, a w jadalni zebralo sie spore towarzystwo, zarowno meskie jak i damskie. Tylko tyle, ze wszyscy okazywali glebokie zainteresowanie zawartoscia wlasnych talerzy. Postapil podobnie i jak mogl najszybciej wrocil do pokoju. Ledwie przekroczyl prog skierowal sie na niego obiektyw kamery, rownie ogromny jak glosnik - mial rozmiar przynajmniej jego piesci i obracal sie wolno sledzac kazda czynnosc Carla. Skazany jest przeciez zawsze sam, ale nigdy nie jest w samotnosci. --Twoja nowa praca zaczyna sie dzis o 18.00 - ryknal glosnik bez zadnego uprzedzenia - tu jest adres. Na podloge, z otworu pod kalendarzem splynela kartka. Carl poniosl ja i przeczytal bez zainteresowania. Jak sie spodziewal adres byl mu zupelnie obcy. Nie mial nic do roboty, totez runal na lozko, ktore bolesnie jeknelo i pograzyl sie w niewesolych myslach. Torturowaly go one od chwili aresztowania - dlaczego byl taki glupi i dal sie zlapac. * * * * * A wszystko wydawalo sie tak proste... Zaczelo sie tak niewinnie - od rutynowego sprawdzenia linii telefonicznej w poteznym gmachu zajetym w calosci przez biura i urzedy. Byl sam, gdyz do kontroli nie potrzebowal robotow, a skrzynka z potrzebnymi narzedziami byla niewielka i nie specjalnie ciezka. Sama skrzynka telefoniczna znajdowala sie w pomocniczym korytarzu biegnacym rownolegle do glownego hallu. Poniewaz byl to duzy budynek, bylo w nim duzo rozmaitych polaczen, totez sprawdzenie ich bylo dlugotrwalym zajeciem. Obok jednej ze scianek rozgraniczajacych zauwazyl plyte z solidnie hartowanej stali. Wychodzily z niej zakonczenia nagwintowanych pretow. Siedzac przy swoich obwodach Carl zainteresowal sie nia po prostu z nudow. Jak wykazalo blizsze zbadanie, nie byla to bynajmniej jednolita plyta, a tylko idealnie sprasowane ze soba prostokatne plytki, ktorych laczenia oznaczone byly wystajacymi pretami. Przeznaczenia tego czegos i tak w zaden sposob nie mogl odgadnac, wiec zabral sie do roboty. Po paru godzinach doszedl do wniosku, ze jest akurat odpowiednia pora na lunch, totez zrobil sobie przerwe i skierowal sie do baru. Wychodzac zauwazyl stojacy przed wejsciem furgon bankowy. Dwoch straznikow wyciagalo z niego koperty z bankowymi pieczeciami. Wkladalo je do wyciagnietych ze scian hallu kasetek. Po jednej kopercie do jednej kasetki, po czym kasetka wedrowala z powrotem wewnatrz sciany i zostawala zamknieta. Calosc byla odzielona od korytarza dosc solidna krata. Pomyslawszy z rozrzewniniem, jaka tez tam musi byc ilosc gotowki, powedrowal na lunch. Dopiero kiedy wracal, jak mlotem ogluszyla go mysl, ze przeciez to, co ogladal to przeciez nic innego jak tylna sciana sejfu. To co bylo tak pilnie strzezone z przodu, bylo nader latwo dostepne od tylu - prostota tego rozwiazania ogluszyla go. Skonczyl robote jak w transie, zapamietal lokalizacje poszczegolnych elementow wnetrza i zapomnial o wszystkim na 6 miesiecy. Po uplywie pol roku zaczal przygotowania. Dokladna obserwacja ujawnila, ze koperty zawieraja spore przekazy w gotowce, wyplacane przez banki najrozmaitszym firmom, ktorych biura znajdowaly sie w tym wlasnie gmachu. Straz bankowa deponowala je w poludnie kazdego piatku. Zadne z kopert nie zostawaly zabrane wczesniej niz o 13.00 tego samego dnia. Carl zanotowal sobie w pamieci, gdzie zostaje zlozona najgrubsza koperta i przystapil do wcielania w zycie swojego planu. Wszystko szlo jak w zegarku. Za dziesiec 12, w piatek wszedl do budynku, ze swoja skrzynka na narzedzia w rekach. Dokladnie 10 minut pozniej byl w tylnym korytarzu niezauwazony przez nikogo. O 12.10, majac na dloniach cieniutkie rekawiczki, przystapil do pracy przy uzyciu swego miniaturowego palnika, ktory cial stal bez zadnych oporow i z blyskawiczna szybkoscia. Wycial okrag w upatrzonej kasetce i za pomoca dlugiej pinsety wyciagnal koperte, ktora wlozyl do innej wyjetej z wlasnej torby i zaadresowanej na wlasne nazwisko. Minute po opuszczeniu budynku wrzuci ja do skrzynki pocztowej i bedzie bogaty. Ostroznie i dokladnie posprzatal po sobie, zdjal rekawiczki i razem z koperta wsadzil do torby. O 12.35 znalazl sie w pustym glownym korytarzu i lekko pogwizdujac skierowal sie do wyjscia. Znalazl sie na ulicy i w tym samym momencie policjant polozyl mu dlon na ramieniu. --Jestescie aresztowani za kradziez! Szok byl tak silny, ze dal sie prowadzic jak oglupiala owca - nigdy nie myslal, ze go zlapia, a juz w zmorach sennych nie w tak krotkim czasie, w tak kretynski sposob. Kiedy w trakcie procesu zostala ujawniona dokumentacja oskarzenia, zrozumial poniewczasie, gdzie tkwil blad jego planu. Caly budynek byl wyposazony w czujniki przeciwpozarowe - plomien jego palnika spowodowal wlaczenie sie alarmu na pulpicie dyzurnego oficera, ktory oczywiscie na monitorach sprawdzil co sie dzieje. Pozaru nie znalazl, ale za to znalazl zlodzieja, totez niezwlocznie zawiadomil policje. * * * * * Te niezbyt przyjemne rozmyslania przecial nastepny komunikat z glosnika: --Jest 17.30, czas, zeby udac sie do pracy. Ponaglany przez glosnik Carl zebral sie do kupy i podazyl do nowego zajecia. Dojscie na miejsce zajelo mu prawie pol godziny. Niespecjalnie sie zdziwil, gdy firma egzystujaca pod podanym adresem okazala sie Przedsiebiorstwem Oczyszczania Miasta. --Polapiesz sie szybko - wyjasnil mu zasuszony dyspozytor - masz tylko sprawdzac na liscie towary, ktore zostana ci pokazane. Lista byla spora ksiega skladajaca sie ze zbioru spisow w ukladzie alfabetycznym. Spisow najrozmaitszych smieci, przy ktorych byly numery od 1 do 13. Podczas gdy Carl zastanawial sie co one znacza, rozlegl sie dosc glosny ryk i przed budynek zajechala roboto-ciezarowka poteznych rozmiarow. --Smieciarka - poinformowal dyspozytor - twoja. Carl oczywiscie wiedzial o istnieniu czegos takiego, natomiast rowniez oczywiste bylo, ze nigdy czegos takiego nie widzial - jak zreszta kazdy uczciwy mieszkaniec metropoli. Byl to lsniacy cylinder 20 metrowej dlugosci z robotem kierowca wbudowanym w kabine. 30 innych robotow stalo na stopniach wzdluz calej dlugosci wozu. Dyspozytor zaprowadzil go na koniec maszyny i wskazal przytwierdzona z tylu klatke zaopatrzona w okno. --Roboty pakuja smieci, sortujac je wedlug 13 klas - stwierdzil - kazdemu wrzuconemu smieciowi towarzyszy naduszenie odpowiedniego przycisku, co umieszcza go w odpowiednim przedziale wewnatrz wozu. Tak sie to odbywa zazwyczaj, ale zdarza sie, ze robot nie jest w stanie rozpoznac lub sklasyfikowac smiecia. Wtedy ty to robisz, odczytujac z tej listy i naduszasz odpowiedni guzik. To moze sie wydac z poczatku trudne, ale sam zobaczysz, ze w praktyce tak nie jest. Wgramolil sie do klatki i ledwie zdazyl usiasc, cala ta konstrukcja ruszyla ze zgrzytem i oszalamiajaca szybkoscia, podskakujac na nierownosciach drogi. * * * * * Byla to praca tak nudna jak tylko mozna sobie wyobrazic - smieciarka podazala z gory ustalona trasa poprzez spiace miasto i Carl przez caly czas nie zauwazyl ani jednej ludzkiej istoty. Co pare minut stawali, roboty odlaczaly sie i zabieraly sie do roboty. Kontenery glosno huczaly przy wyproznianu, zostawaly odniesione, a roboty stawaly na swoje miejsce i woz ruszal. I tak w kolko. Dopiero po przeszlo godzinie Carl mial pierwsza okazje przydac sie - robot zamarl na chwile, po czym przysunal przed okienko zdechlego kota. Carl spojrzal na niego z przerazeniem, kot nie spojrzal w ogole. Skupiajac cala sile woli oderwal wzrok od trupa i sprawdzil w ksiazce. Karton... kawalki metalu... koty (zdechle) ...ten jest z cala pewnoscia zdechly - nr. 9. Wdusil klawisz oznaczony numerem 9 i kot zniknal z jego pola widzenia. Bylo to jedyne urozmaicenie przez cala droge, ktora przebiegala identycznie w nader usypiajacy sposob: do przodu, hamowanie, do przodu, hamowanie. Ukolysany tym monotonnym ruchem, zdrzemnal sie. --Spanie jest zabronione w czasie pracy. To jest pierwsze ostrzezenie - ryknelo mu nad glowa doprowadzajac go momentalnie do pelnej przytomnosci. Oczywiscie znow glosnik do kompletu z kamera. * * * * * Dnie i noce wlokly sie w zastraszajacej monotonii - jedyna odmiana w codziennej szarzyznie byla zawartosc kalendarza, ktory aktualnie glosil 19 lat 322 dni 8 godzin i 18 minut. Jako skazancowi nie przyslugiwaly mu zadne rozrywki poza biblioteka, do ktorej z reszta trafil dosc szybko i jeszcze szybciej ja opuscil, nie znajdujac w niej nic poza historyjkami z moralem. Czas wolny dzielil sprawiedliwie miedzy spanie (wiekszosc), a rozmyslanie (mniejszosc czasu) * * * * * Z wolna narastalo w nim poczucie rozwscieczenia - mysl o tym, ze w ten sposob ma wegetowac przez 20 lat doprowadzala go do szalu. Tak bylo przed wypadkiem. Wypadek bowiem zmienil wszystko. Ta noc byla jak kazda poprzednia. Smieciarka posuwala sie znana trasa, a Carl podrzemywal z otwartymi oczami. Na jednym ze skrzyzowan spotkali ciezarowa cysterne duzej pojemnosci, na ktora zwrocil uwage tylko dlatego, ze prowadzil ja czlowiek - musiala miec niebezpieczny ladunek, gdyz tylko takie sa prowadzone przez ludzi. Cysterna stanela przy krawezniku, a kierowca wlasnie wychodzil z szoferki, gdy cos mu sie najwyrazniej przypomnialo, gdyz cofnal sie i czegos tam szukal w kabinie. Musial przy tym potracic starter, gdyz woz szarpnal i ruszyl pare metrow do przodu. Samo w sobie to bylo calkiem nie wazne tyle, ze wczasie tego ruchu zawadzil klapa zbiornika o ramie sygnalizacji swietlnej i urwal je gubiac jednoczesnie pokrywe. Woz stanal, a rozkolysana zawartosc - szarozielony plyn - chlusnal do przodu i do tylu, rozbujana sila inercji opryskujac boki cysterny i kabine. Bylo go niewiele, gdyz zaalarmowany automat odcial doplyw, ale Carl z zaskoczeniem w oczach dojrzal jak kierowca kamienieje ze zgrozy a plyn strzelil plomieniem i caly przod wozu obial ogien zaslaniajac znajdujacego sie wewnatrz kierowce. Przed skazaniem Carl sopro pracowal z robotami i wiedzial, w jaki sposob je naklonic do posluszenstwa. Wyskakujac ze swojej klatki trzasnal pierwszego z brzegu po ramieniu i wykrzyknal polecenie. Robot opuscil pojemnik i z pelna szybkoscia runal w kierunku plomieni. Otoczony nimi wspial sie na cysterne i zamknal otwarty wlaz, po czym skierowal sie ku szoferce, ale nagle zatrzymal sie gwaltownie. Przez chwile wygladal jak czlowiek ogarniety bolem, po czym ogien musial przepalic bezpieczniki, gdyz cos w nim blynelo - maszyna eksplodowala i zapadla sie w sobie, calkiem zniszczona. W tym czasie Carl biegl juz ku plonacej cysternie prowadzac ze soba dwa nastepne roboty. Kabina plonela juz zewnatrz i wewnatrz, skad dobiegal rozdzierajacy ryk palonego zywcem czlowieka. Jeden z robotow wylamal drzwi szoferki, a drugi wyciagnal plonacego kierowce poza zasieg ognia, wykonujac rozkazy wydane przez Carla. Kierowca nie wygladal specjalnie korzystnie - ogien zmienil jego nogi w bezksztaltna mase parujacego miejsca, a po reszcie ciala pelzaly drobne jezyki ognia. Carl zaczal je gasic golymi rekoma, gdy pojawily sie na miejscu pojazdy strazy porzadkowej. Potezna fala piany, ktora zostala zalana cysterna stlumila ogien prawie natychmiast. Ambulans zatrzymal sie z rykiem syreny i na zewnatrz wyskoczyly dwa roboty z noszami i lekarz. Temu wystarczyl jeden rzut oka na spalonego kierowce, zeby postawic diagnoze: --Dobrze ugotowany! Diagnoza nie przeszkadzala mu jednak dzialac - na nogach i korpusie zostala natychmiast rozpylona pianka chirurgiczna, a z podanej przez robota torby wybrana strzykawka ze srodkiem usmierzajacy, ktory zostal natychmiast zaaplikowany. Ledwie zostalo to zrobione roboty przerzucily cialo na nosze i wpakowaly do ambulansu, ktory ruszyl z rykiem syreny. Doktor poinformowal szpital o nadjezdzajacej przesylce przez radiotelefon i zainteresowal sie Carlem. --Pokaz no swoje raczki - polecil. Dopiero w tym momencie Carl spojrzal na swoje dlonie i zrobilo mu sie slabo - obie byly lekko przyrumienionymi platami surowego miesa. --Spokojnie - stwierdzil doktor pomagajac mu usiasc na chodniku - to wcale nie jest w takim stanie, na jaki wyglada. Nowa skora, tydzien odpoczynki i nie bedziesz wiedzial, ze cos sie stalo. Stwierdzeniu temu towarzyszylo uklucie i swiat sie rozplynal. * * * * Nastepna rzecza, z ktorej zdal sobie sprawe byl ranek w luksusowym lozku szpitalnym. To, ze byl skazancem nie mialo najmniejszego znaczenia, traktowano go jak wszystkich innych pacjentow. W luksusach normalnego zycia spedzil okragly tydzien, byczac sie za wszystkie czasy, podczas gdy jego dlonie i przedramiona pokryly sie nowym naskorkiem. Rankiem osmego dnia dermatolog obejrzal efekty kuracji i z usmiechem stwierdzil: --Dobra robota, Tritt, wygladalo na to, ze nas pan dzis opusci. Kazalem przyniesc panskie rzeczy. * * * * * Ubieral sie mozliwie najwolniej jak tylko umial, ale wiedzial, ze poza tym i tak nic nie moze zrobic poza powrotem do roboty. Ruszyl do wyjscia, gdy zawolala go jedna z siostr: --Skalvy chcialby pana zobaczyc, prosze tutaj! Skalvy - kierowca cysterny, Carl bez slowa wszedl do pokoju, w ktorym siedzial na lozku poteznie zbudowany facet - cos bylo nie w porzadku z jego wygladem, dopoki Carl nie uprzytomnil sobie, ze gosc ma amputowane nogi. --Obcieli obie, kawalek przed stawami biodrowymi - poinformowal go Skalvy, widzac jego spojrzenie - ale nie ma sie czym przejmowac, planuja regeneracje i oswiadczyli mi, ze za rok bede mial nogi rownie dobre jak stare. Ale nie o tym chcialem... - Nagle podniosl sie na lozku - pokazywali mi film, ktory zrobily czujniki z wypadku. Widzialem wszystko, o malo nie zemdlalem widzac jak wygladam, gdy mnie pan wyciagnal. Chcialbym podziekowac za to, co pan dla mnie zrobil - powiedzial z uczuciem w glosie i wyciagnal do Carla swa miesista dlon, a widzac oglupialy wyraz twarzy Carla dodal: --Chce ja uscisnac, nawet jesli jest pan skazancem. * * * * * Kiedy, po tym oglupiajaco milym tygodniu, otworzyl drzwi do swego pokoju, powital go znany metalowy glos: --Carl Tritt, opusciles 7 dni z twojego wyroku pracy, powinny one zostac nieodliczone od twojego wyroku, ale z uwagi na precedensowy przypadek jaki to sprawil, zostaja one potraktowane tak, jakbys je przepracowal. Na potwierdzenie tych slow na kalendarzu liczba dni zmniejszyla sie o siedem. --Dzieki za nic - mruknal Carl walac sie na lozko. Niezrazony tym glosnik kontynuowal: --Rowniez w zwiazku z twoim zachowaniem spotkala cie nagroda. Zgodnie z Regulaminem Wykonywania Kar twoj akt osobistej odwagi i to, ze ryzykowales zyciem, aby ratowac czlowieka, co jest bezsprzecznie aktem swiadomosci spolecznej, zostaje uznany za poczatek edukacji i wyrok zostaje zmniejszony o 3 lata. W tej chwili, w ktorej tresc komunikatu dotarla do niego, Carl byl na nogach gapiac sie z nidowierzaniem na glosnik. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu jak na kalendarzu przeskakuja lata 18... 17... 16 i koniec, ot tak sobie. Nie wygladalo to specjalnie wiarygodnie - tak sobie ni stad ni z owad odjac 3 lata od wyroku, ale nie ulegalo najmniejszej kwestii, ze tak bylo - swiadczyl o tym najdobitniej kalendarz. --Kontrola Wyrokow - ryknal - hej! Sluchaj no! Co tu sie dzieje? To znaczy, ze wyrok moze byc obnizony bez orzeczenia sadu? Nigdy nie slyszalem o czyms takim. --Obnizanie wyrokow nie jest podawane do publicznej wiadomosci - poinformowal go glosnik - to mogloby zachecic ludzi do lamania prawa. Normalnie skazanym nie przysluguje obnizenie wyroku przed uplywem pierwszego roku kary, tzn. nie sa o nim informowani przed uplywem tego okresu, ale w twoim przypadku jest inaczej. --Jak moge sie dowiedziec czegos wiecej o obnizaniu wyroku? --Twoim kuratorem jest Mr. Prisbi. On moze cie poinformowac co mozna zrobic. Jestes z nim umowiony na 13.00 jutro, tu jest adres. Tym razem zlapal kartke zanim skonczyla sie wysuwac ze szczeliny w scianie. * * * * * Oczywiste bylo, ze byl za wczesnie - ponad godzine przed umowionym terminem. I tak mu to nie pomoglo, gdyz robot recepcjonista wpuscil go dopiero o oznaczonym czasie. Kiedy drzwi sie otwarly, pewnie wkroczyl do srodka, ostatkiem sil zmuszajac sie do zwolnienia. Mr. Prisbi wygladal jak marynowany sledz zapomniany w sloiku - byl wysuszony, trupioblady i ogolnie wyniszczony, a w zasadzie zakurzony - to bylo odpowiednie slowo. Na nosie siedzialy mu okulary o tak nieprawdopodobnie grubych szklach, ze ogladane przez nie zrenice wypelnialy prawie cala soczewke. Do calosci obrazu nalezalo jeszcze dodac sfatygowane ubranie o kroju przestarzalym o jakies 15 lat. Nie usmiechnal sie ani nie wydal zadnego dzwieku, gdy Carl wszedl, tylko obserwowal jego pochod przez cala dlugosc pokoju w strone jego biurka, z dosc osobliwym zainteresowaniem. --Nazywam sie... - zaczal Carl. --Wiem, Tritt - wychrypialo gdzies z przepascistej glebi zapadnietej klatki piersiowej. - Siadaj tu - wskazal koncem piora metalowe krzeslo po przeciwnej niz on stronie biurka. Carl usiadl i momentalnie zostal oslepiony poteznej mocy snopem swiatla, jaki uderzyl go prosto w oczy. Gdy minal pierwszy szok dostrzegl, ze Prisbi przeglada jakas teczke lezaca na stole. --Bardzo dziwne akta, Tritt - wychrypial w koncu - nie moge powiedziec, zeby mi sie podobaly. Nie wiem nawet, dlaczego Kontrola zezwolila na widzenie sie ze mna. Ale skoro juz tu jestes, to moze ty mi powiesz. --Widzi pan, otrzymalem 3-letnie skrocenie wyroku. Nigdy dotad nie slyszalem o istnieniu takiej mozliwosci. O zmniejszeniu kary. Kontrola skierowala mnie tu informujac, ze wiecej na ten temat dowiem sie od pana. --Strata czasu - papiery powedrowaly spowrotem do szuflady - nie ma mozliwosci skrocenia kary przed uplywem jednego roku. Masz przed soba jeszcze 10 miesiecy do uplywu tego terminu. Wtedy mozesz przyjsc i wyjasnie ci o co chodzi. Teraz odejdz. Carl nie poruszyl sie, tylko jego dlonie zacisnely sie, gdy desperacko probowal sie opanowac. Jakos mu to sie udalo i pochylil sie w strone Prisbiego. --Tylko widzi pan, ja juz uzyskalem obnizenie wyroku. Moze wlasnie dlatego kontrola przyslala mnie tutaj. --Nie probuj uczyc mnie prawa - zapiszczal Prisbi z oburzeniem - to ja jestem, aby to robic. Dobrze, powiem ci, chociaz w tej chwili i tak nie ma to dla ciebie zadnego znaczenia. Kiedy ukonczysz pierwszy rok wyroku - pelny rok calej pracy - mozesz sie ubiegac o obnizenie wyroku. Mozesz podjac prace, ktora liczona jest inaczej np. prace niebezpieczne, przy naprawie satelitow chociazby. W takich przypadkach 1 dzien pracy zaliczany jest jako 2 dni wyroku. Sa i inne prace - w energetyce atomowej, gdzie mozesz dojsc i do 3 dni, ale to sa rzadkie wypadki. I w ten sposob skazany moze sam sobie pomoc pomagajac jednoczesnie spoleczenstwu, ale to ciebie i tak nie dotyczy. --Dlaczego nie? - Carl stal teraz trzymajac sie obu dlonmi blatu - dlaczego musze przez rok wykonywac to kretynskie zajecie, ktore jest zupelnie bez sensu? To jest czysta strata czasu i energii. To, co ja robie przez cala noc, moze wykonac srednio rozwiniety robot w 3 sekundy po powrocie smieciarki. To sie nazywa pomoc spoleczenstwu? To ma mnie nauczyc... --Siadaj, Tritt! - wrzasnal Prisbi cienkim, wibrujacym dyszkantem - czy ty nie rozumiesz gdzie jestes? Albo kim ja jestem? Powiem ci cos, do mnie nie zwraca sie inaczej niz "Yes, sir" albo "No, sir". A juz ci powiedzialem, ze masz skonczyc pelen rok pracy i dopiero mozesz tu wrocic. To juz wszystko. --Mylisz sie! - krzyknal Carl - pojde do twojego zwierzchnika - nie mozesz decydowac o moim losie wedlug wlasnych upodoban! Pribsi rowniez juz wstal z twarza wykrzywiona grymasem wscieklosci i ryknal: --Nie pojdziesz nigdzie. Ja mam tutaj ostateczne slowo! Slyszysz? Ja ci mowie, to co masz robic. Jezeli ci kaze wywozic gnoj to bedziesz go wywozil. Dotarlo to do ciebie? Jesli zechce, to za obrazliwe zachowanie w stosunku do mojej osoby twoj wyrok zostanie podniesiony. Pomacal na biurku, az znalazl mikrofon i wlaczywszy go wyrzucil z siebie: --Tu kurator Prisbi, za obrazliwe zachowanie wzgledem kuratora polecam zwiekszyc wyrok wiezniowi Carlowi Tritt o tydzien. Po sekundzie glosnik odezwal sie tym samym tonem: --Polecenie przyjeto. Carl Tritt, zostaje dodanych ci 7 dni do wyroku, ktory teraz wynosi 16 lat... Glos przestal docierac do Carla, obraz przeslonila czerwona mgielka. Nie nowosc. Jedyna rzecza, z ktorej zdawal sobie sprawe to to, ze caly swiat zewnetrzny uosabia ta wstretna, wyblakla geba. --Ty... Nie mozesz tego zrobic... - wychrypial przez zacisniete zeby - nie mozesz mi szkodzic, jesli jestes tu po to by mi pomagac. Nagle go olsnilo. --Ale ty przeciez nie chcesz mi pomoc! Uwielbiasz odgrywanie Boga przed skazancami, obracajac ich zycie w swoich lapskach... Jego glos zostal zagluszony przez skrzek Prisbiego w mikrofon: --...niespotykana bezczelnosc... polecam dodanie miesiaca... Carl slyszal co tamten skrzeczy, ale nie obchodzilo go to i juz. Staral sie przystawac do ich stylu, ale juz dluzej nie mogl. Nienawidzil calego tego systemu i tego czlowieka, ktory byl jego czescia skladowa. Jego najbardziej. Nie, nie pozwoli aby o jego losie decydowal ten wstretny sadysta. Juz nie pozwoli. --Zdejm okulary - polecil piskliwym glosem. --Co... ze co? - Prisbi przestal wreszcie wrzeszczec w mikrofon. --Juz nic! - stwierdzil Carl i przechylajac sie przez stol zdjal okulary z nosa zaskoczonego Prisbiego - zrobie to za ciebie. --Nie! - to bylo wszystko, co zdazyl powiedziec, zanim piesc Carla wyladowala na jego twarzy masakrujac wargi, wybijajac zeby i posylajac go razem z fotelem pod sciane. Z porozbijanych kostek ciekla krew, ale Carl nie zwazal na to, stal nad wijacym sie i skomlacym facetem na podlodze i smial sie. Nadal sie smiejac opuscil pomieszczenie. * * * * * Robot-recepcjonista na jego widok zaczal cos mowic, ale nie dane mu bylo skonczyc, ciagle zanoszac sie od smiechu Carl zlapal potezna papierosnice i roztrzaskal mu glowe. Cos w jego srodku trzeslo sie z przerazenia, gdy to robil, ale to cos bylo bardzo niewielka czescia jego osoby. Reszcie to co zrobil sprawialo autentyczna przyjemnosc - lamac prawo - lamac cale prawo, wszystkie te reguly, ktore do tej pory trzymaly go w klatce. Gdy zjezdzal winda resztki histerycznego smiechu zamarly i uspokojony wytarl sobie czolo rzesiscie skropione pote. Czynnosc te przerwala mu dobrze znana sytuacja. --Carl Tritt, popelniles przestepstwo i twoj wyrok zostal podniesiny... - dobieglo go z glosnika. --Gdzie jestes? - zawolal. - Nie boj sie i nie szepcz mi do ucha. Wylaz! - zblizyl sie do sciany, badajac dokladnie, az odkryl obiektyw. - Widzisz mnie, tak?! - wrzasnal. - Ja tez cie widze! Jednym uderzeniem zmiazdzyl soczewke, potem rozdarl tkanine i znalazl glosniczek. Glos zamarl z gluchym piskiem. Gdy wyszedl na ulice ludzie pryskali pod sciany, a on nie zwracal na to uwagi. Jego celem byl inny przeciwnik - kazdy obiektyw i glosnik, jaki spotkal na swej drodze zamienial w bezuzyteczny wrak. Jego przejscie znaczyly rowniez zamarle i zniszczone roboty. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze zostanie zlapany, ale nie bardzo na to zwazal i nie staral sie tego uniknac. Teraz bylo to, co bylo ukoronowaniem jego calego zycia, a to co bedzie potem - bylo bez znaczenia. Glosniki byly uparte, nie przestawaly do niego gadac ani przez chwile, ale to tylko ulatwialo zadanie - odnajdywal je i niszczyl. Po kazdym takim zniszczeniu jego wyrok ulegal podwyzszeniu, co go szalenie bawilo. --...lacznie 212 lat, 19 dni i... - glos zamarl, gdy jakis zespol kontrolny spostrzegl, ze to mowi to sa ewidentne bzdury. Po chwili odezwal sie znowu: --Carl Tritt, twoj wyrok jest dluzszy niz spodziewana dlugosc twojego zycia i dlatego tez... --Zawsze musi byc jakies wyjasninie - ryknal Carl. - Gowno mnie ono obchodzi! Tylko gdzie ty jestes? Musze cie dostac! --...i w takim przypadku konieczny jest proces. Policja jest teraz w drodze po ciebie. Jestes zobowiazany do spokojnego oczekiwania, albo... Cios kamieniem byl celny. --Przyslijcie ich! - wrzasnal Carl w strone pogietej blachy i wylazacych z niej drutow. - Zajme sie nimi rowniez! Sledzony przez wyrachowane obiektywy centrali nie mial zadnych szans, totez poscig nie trwal zbyt dlugo. Tym niemniej samo ujecie przestepcy nie bylo prosta sprawa - 3 z 5 policjantow, ktorzy po nigo przybyli, nie bylo w stanie wykonac najmniejszego ruchu, gdy w koncu jednemu z pozostalej dwojki udalo sie wpakowac mu zastrzyk obezwladniajacy. * * * * * Ten sam sedzia i ta sama sala sadowa, tylko tym razem bylo obecnych jeszcze dwoch straznikow - ludzi, zeby pilnowac niesfornego wieznia, choc ten nie wygladal na wymagajacego tak czulej opieki. Siedzial spokojnie na krzesle. --Uwaga! Sad orzeka - rozlegl sie donosny glos automatu. - Carl Tritt sad orzeka cie winnym. --Znowu? - zdziwil sie Carl. - Nie znudzilo ci sie powtarzac w kolko tego samego? --Cisza obowiazuje w trakcie odczytywania wyroku! - ryknal sedzia i kontynuowal normalnym glosem: - Zostales uznany winnym popelnienia tak licznych przestepstw, ze wymienienie ich jest niecelowe, a laczny wymiar kary pozbawienia wolnosci bylby zbyt wysoki, aby istniala szansa, ze starczy twojego zycia na jego odbycie. Dlatego zostajesz skazany na Smierc Osobowosci. Chirurgia mozgu wymaze z twojego ciala wszystkie slady twojej dotychczasowej osobowosci, tak ze bedziesz calkiem martwy. --Nie zupelnie tak - zaoponowal Carl. - Raczej w ten sposob! Zanim ktorys ze straznikow zdazyl zareagowac, celny cios krzeslem rozciagnal pierwszego na ziemi. Drugi probowal dobyc broni, ale Carl nie dal mu na to czasu - noga od krzesla, bo tyle zostalo z calego mebla, trafila straznika pod uchem i poslala ku towarzyszowi niedoli. --Teraz sedzia! - westchnal Carl z prawdziwa satysfakcja zamieniajac glowe automatu w dymiaca ruine. W hallu prowadzacym do sali na przeciw rozlegl sie odglos zblizajacych sie krokow. Bylo to jedyne wyjscie z sali, totez zakonczenie dzialalnosci, ktora sprawiala mu tyle satysfakcji wydawalo sie nader bliskie. Nie mial zreszta konkretnego planu - chcial tylko byc wolnym i dokonac tak wielu zniszczen w znienawidzonej kontroli, ile sie tyko da. zaskoczony nadciagajacym chalasem rozejrzal sie wokolo, jego wyszkolone oczy technika dostrzegly nagle plytke, dosc dobrze zamaskowana w scianie znajdujacej za plecami robota-sedziego. Jednym susem znalazl sie przy niej i po krotich usilowaniach odblokowal zamek, otwierajac plyte do ciemnego korytarza. Oczywiscie jego poczynania byly obserwowane przez jeden z wszedobylskich obiektywow, ktory znajdowal sie w sali sadowej zbyt wysoko, aby Carl mogl go dosiegnac. Ale to nie mialo znaczenia i tak maszyny beda za nim lazily wszedzie. Wszedl na korytarz w tym samym momencie, w ktorym 2 roboty wkroczyly do sali rozpraw. --Carl Tritt, poddaj sie natychmiast. Jezeli nie to... to... Car... Car... Sluchajac ich zamierajacych glosow przez cienka blache drzwi Carl nagle zrozumial - byl w jedynym miejscu, w ktorym byl niezauwazalny dla Centralnej Kontroli. Byl wewnatrz jego centralnego mechanizmu. Dla maszyny myslacej bylo rzecza niemozliwa naprawianie samej siebie, a raczej swojej pamieci - mogloby to miec nader niekorzystne konsekwencje. Napraw musialy dokonynwac niezalezne automaty, totez niecelowa, a nawet niebezpieczne byloby instalowanie urzadzen podgladowych w jej wnetrzu. A konsekwencja tego bylo, ze zniknal z pola widzenia maszyny, czyli przestal dla niej istniec. Bylo nader prawdopodobne, ze pamiec o nim i o jego poczynaniach zostala juz skasowana, jako zbedna. Powoli ruszyl przed siebie korytarzem i nagle zrozumial, co to znaczy. --Wolnny! - wykrzyknal. - Naprawde wolny! Pierwszy raz w zyciu! Moge zmusic roboty naprawcze, zeby przyniosly mi jedzenie, meble, rzeczy cokolwiek zechce. Moge tu zyc jak chce i robic co chce! Otworzyl nastepne drzwi i oslupial. Znow byl w pokoju, ktory byl calkowicie umeblowany i wyposarzonny, tak jak sam by to zrobil. Ksiazki, obraz, nastrojowa muzyka - gapil sie na to wszystko w calkowitym oslupieniu dopoki za jego plecami nie odezwal sie glos. --Oczywiscie, ze byloby to cudowne zycie. Byc wladca miasta i miec wszystko czego zapragniesz na jedno skinienie reki. Tylko co cie sklonilo, biedaku, do przypuszczenia, ze jestes pierwszym, ktory na to wpadl? a poza tym nie wiem, czy wiesz, ale tu naprawde jest miejsce tylko dla jednej osoby. Carl obrocil sie wolno mierzac jednoczesnie odleglosc miedzy soba, a tym ktory mowil, badajac szanse dostania sie do niego, zanim tamten zdazy zrobic uzytek z pistoletu jaki trzymal w doni. K O N I E C.